Ostatnio sporo jest do zrobienia i nie zostaje zbyt wiele czasu na pisanie, ale tak szybciutko dla pamięci...
Posiałam sałaty na rozsadniku, i szpinak do skrzynek pod włókninę. Wysprzątałam balkon do połowy zanim zbił mnie grad
Na parapecie mam już ostre papryki, trochę pomidorów i trochę słodkich papryk. Większość bakłażanów uparcie siedzi w inkubatorze, wyszły tylko Red Turkish i Thai Kermit.
A... i znalazłam pewne zgubisko. Otóż dawno, dawno temu jeszcze gdy taras był dopiero raczkującym balkonowym warzywnikiem ( możecie sobie wyobrazić jak dawno - naście lat temu) kupiłam torebkę nasion pomidora o wdzięcznej nazwie Bohun. Myślę, że wszyscy kojarzą powieściowego Bohuna i jego uparty charakter
Otóż próbowałam kilka razy na przestrzeni tych nastu lat i z paczki grubej od nasion ani razu żadne ziarenko nie wykiełkowało. Wkurzyłam się i ciepnęłam Bohuna w jakiś karton razem z różnymi zapomnianymi przydasiami.Tydzień temu, robiąc porządki w suterenie znalazłam ten karton. Normalny człowiek torebkę z napisem ważne do X 2006 roku wywaliłby do śmieci, ale nie ja. Złapałam pierwsze pudełko plastikowe z szafki, dałam na spód papierowy ręcznik i wysypałam nań całą zawartość torebki z Bohunami. "Ty uparty ośle, albo kiełkujesz, albo czort z tobą" I wiecie co się stało? Otóż tak, mam teraz cztery miniszklarenki małych Bohunków
Bardzo to dziwne, i mocno nie planowane. Bohun jak z opisu wynika jest wczesnym wiotkołodygowym pomidorkiem samokończącym idealnym do donic, ale w każdej szklarence mam ich 12 sztuk co daje pluton z okładem. Co ja zrobię z taką ilością
Na dziś są zbyt mali by poddawać ich selekcji, więc...zobaczymy co będzie.
Poza tym czekam wiosny. Tej prawdziwej, bo wprawdzie tegoroczna zima u mnie jest jakby jej imitacją, ale zdarzają się pomruki ukrytej za nią zimy ( jak choćby wczorajszy grad) i cały czas w człowieku drży obawa, że uwięziony solidny zimowy mróz jakby próbuje wydostać się z cienkiej szklanej bańki napierając na jej ściany. Tymczasem przenika do nas tylko pojedynczymi przymrozkami, które chciał nie chciał zmuszają mnie do otulania skrzynek białymi szalikami. Bo zachciało mi się siania w lutym
Czemu tak mało na wszystko czasu? Obiecywałam sobie, że napiszę artykuły na blog, na zapas w zimie i zgrabnie je rozplanuję, by w czasie największych prac ogrodowych, blog działał automatycznie.
O ja naiwna. Z ledwością udaje mi się na bierząco pisać w temacie tego co mi grupa fejsowa podrzuca. Było więc w ostatnich dniach o rzodkiewkach, o szpinaku, a teraz mam napisać o mączce bazaltowej. Ajajaj
Na zalesiu szalał orkan. Zdarł mi folię ze szklarenki i położył jej jedną ścianę. Na szczęście była podparta zostawioną na zimę graciarnią z drucianych regałów i tyczek od fasoli, więc konstrukcja tylko się wygięła a nie połamała. I jak tu nie chwalić własnego lenistwa. Gdyby nie ono, miałabym połamaną sporą część foliaka
Akurat byłam na wsi, co w zimie nie jest tak oczywiste, popędziłam więc za las ze sznurkiem w ręce i w podmuchach szalejącej wichury niczym Tekla uplotłam w środku niezgrabną plątaninę. Miałam przy tym wrażenie, że porwie mnie razem z całym namiotem. Wygląda to w środku tragicznie, jakby pięciolatek bawił się sznurkiem
ale spełniło swoje zadanie i utrzymało plastikowe rurki w kupie.
Zrobiłam inspekcję całego zalesia. Część truskawek będzie do przesadzenia, muszę też znaleźć nowe miejsce dla topinamburu. Jedna ze śliwek została mocno podgryziona przez sarny. A w jednej z komór kompostownika znalazłam sporą rodzinkę pędraków.
Niestety okazało się, że większość podwyższonych grządek traci w tym roku termin przydatności. Były zbudowane z desek paletowych 4 lata temu. Czas i mrówki zrobiły swoje. Moje grządki rozpadają się jedna po drugiej, a ja zastanawiam się z czego zrobić nowe nie narażając się na koszty.