Pogoda dziś jak najbardziej po mojej myśli. Pada sobie deszczyk, równo, spokojnie. Może tak padać do rana. Zrobiło się chłodniej. Upały w maju blisko 30 st. to niedobra rzecz.
Korzystam z wolnego jaki mi został, bo od 1 czerwca idę do pracy, więc czasu będzie dużo, dużo mniej.
W ogrodzie, jak w życiu. Wszystko idzie do przodu, a jak nie idzie, to kończy swoje istnienie. I tak się wszystko kręci.
Niby już pozakładałam wszystkie rabaty, niby teraz tylko polerka została. Ale... No bo jak patrzę na zakątek pod brzozami, to może bym tam coś jeszcze upchnęła? A może jakieś hosty zakupiła nowe, bo miejsce jest w starej części ogrodu? A może jakieś żurawki tam by się zmieściły? A może jakieś trawy nowe?
I takie tam rozmowy prowadzę sama ze sobą, przekonując się, że już tyle tego mam, że już wystarczy. A tu jakiś chochlik pokaże ciekawą roślinę, z efektownym zdjęciem i...
Bo widzicie, ogrod mnie cieszy od samego początku jego istnienia, od pierwszej, darowanej roślinki do ogrodu, która jest ze mną do dziś. Choć trawa przerasta stokrotkami, choć marzy mi się kamienna ścieżka, a nie mam, choć altanka też w sferze marzeń za jakieś 10 lat, to przecież nie da sie skończyć ogrodu. Zawiesić kłódki i powiedzieć, więcej nie robię, bo już wszystko zrobione.
Więc marzę dalej i planuję dalej i no, kupować na razie nie będę, ale kto wie, co będzie jutro.
Zapraszam na wycieczkę po moich zakątkach.
Wiosna, ta z początków, szybko minęła. Forsycje, wszystkie trzy, króre mam zakwitły. Tu formowana na pniu.
Skalniakowe maleństwa zawsze cieszą oko. Rojniki, to moje ulubione rośliny skalne.
A tak kwitła czereśnia. Owoców niestety mało będzie, bo przyszło zimno i pszczółki nie latały w obfitości.
I moje skrzynie kompostowe. Nie wyobrażam sobie bez nich ogrodu.
I rabaty pod sosnami, w świetlistym cieniu. Choć to trudne miejsce, sporo roślin pod nimi rośnie.
Fragment nasadzeń pod sosnami.