Jest w tym dziale mnóstwo tematów poświęconych rozmaitym odmianom róż, ale nie trafiłam na temat zbiorczy, który by dotyczył róż, które dobrze rosną w miejscach niespecjalnie dla nich korzystnych. Gdyby jednak taki gdzieś się ukrywał, to oczywiście moderator może przekleić ten mój post do odpowiedniego wątku.
Róże są żarłoczne, potrzebują żyznej, dobrze uprawionej ziemi. Ale jeśli ktoś ma glebę V czy VI klasy, to żeby nie wiem jak ją uprawiał, rezultaty osiągnie średnie. Albo całkiem mikre. Tutaj właśnie taki przykład. Zdjęcie dzisiaj zrobione. Śliczna jest, prawda? Ale tylko jedna na krzaku. JEDNA.
Stwierdziłam w pewnym momencie, że dość mam odmian, na których w pełni sezonu mogę podziwiać trzy kwiaty. No, góra pięć. Zaczęłam szukać róż takich, które by chociaż w przybliżeniu zaspokoiły moją potrzebę posiadania różanych krzewów (poza „dzikimi”, bo to trochę inna sprawa).
Sprawdziły się u mnie róże historyczne, zwłaszcza francuskie (
rosa gallica). Wybierałam odmiany najstarsze, chociaż, tak naprawdę, nie do końca wiadomo, jak to jest z ich historycznością i czy rzeczywiście kwitły w ogrodach już w XV albo w XVI wieku. Są jednak mało wymagające, odporne i pięknie pachną. Tutaj róża Versicolor, zwana też Rosa Mundi. Niewysoka, jasnoróżowa, teoretycznie dwubarwna, paskowana. Kwiaty półpełne, mocno pachnące. Kupiłam dwa krzaczki, jeden jest zgodny z opisem odmiany, a drugi jednolicie różowy. Myślałam, że to pomyłka i przesłano mi dwa egzemplarze róży Conditorum z tego samego zamówienia. Ale nie, Conditorum wygląda trochę inaczej. Tak więc mam Versicolor, która nie jest versi- tylko unicolor. Nie przeszkadza mi to, bo ładnie razem wyglądają.
Do towarzystwa dałam im różę również historyczną, Variegata di Bologna. Odmiana znacznie młodsza, z 1909 r. Wyższa od poprzednich, w paski biało-amarantowe. Nie zniechęca jej słaba gleba ani susza. Ma tylko jedną wadę: łapie czarną plamistość liści. Trzeba ją chronić Saprolem, ale to nie jest wielki wysiłek, jeśli ma się tylko jeden krzak. Tutaj zdjęcie też już historyczne, bo bukszpany widoczne za różą w ubiegłym roku zeżarła mi ćma bukszpanowa. Dlatego musiałam ten różany kawałek ogródka urządzić na nowo.
Do historycznych, francuskich należy także La Belle Sultane. Chociaż sułtanka, to nie ma kaprysów ani wymagań. Kwitnie długo, do listopada, kwiaty ma fioletowe, półpełne o niesamowitym, korzennym zapachu, bardziej goździkowym niż różanym.
Nie kwitnie jeszcze róża Officinalis (aptekarska), również francuska, podobno z 1310 roku, ale – kto ją tam wie… Też nic jej nie przeszkadza. Podobnie jak róży Conditorum, ponoć węgierskiej, zwanej różą cukrową. Stara odmiana, z XVI wieku. Nie ucieram wprawdzie konfitur z płatków róż, ale gdybym miała kiedyś taką zachciankę, to wystarczy, że w odpowiednim czasie wyjdę do ogródka…
A na koniec – róża damasceńska w wersji Rose de Resht.
Mam jeszcze parę innych odmian, bardziej współczesnych, ale o nich napiszę potem. Te dzisiaj pokazane wszystkie są w tonacji różowej – ciemnoróżowej – fioletowej i w paski, też w odcieniach różu. Ja zresztą tylko azalie mam jaskrawe, w kontrastowych kolorach, ale od połowy czerwca barwy w moim ogródku łagodnieją. Dominuje róż i fiolet w rozmaitych odcieniach. Chętnie dorzuciłabym do nich jakąś różę kremową, może bladożółtą albo jasnomorelową. Tylko żeby to były jakieś pewniaki, bo obietnice szkółkarzy czasem mają się nijak do prawdziwych wymagań ich róż...