I tak, wrócił upał i to jest piękne, ale to, że dziś jest koniec sierpnia, już nie do końca mi się podoba.
Jutro dzieci zaczynają szkołę...A JA MAM WOLNE!!!!...no ze szkołą. Mam wykształcenie pedagogiczne, ale ani dnia nie pracowałam w szkole. Jakoś tak wyszło. Studia przydały się w wychowaniu i pracy w domu z dziećmi.

Do dziś mój syn wspomina, jak po cztery razy kazałam mu poprawiać wypracowania.
Szkoła jaka jest, to pewnie każdy z nas, kto ma dzieci, doświadczył na własnej skórze.
W momencie, kiedy córka przeszła z podstawówki do gimnazjum, trafiła do klasy, w której nie było jej przyjaciółek i była to klasa, gdzie młodzież nie bardzo chciała zgłębiać tajniki nauk wszelakich... I zaczęły się dziać dziwne rzeczy: wytykanie palcami i śmiech, wyzywanie od kujonów itp, itd. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem córka przyszła ze szkoły i powiedziała, że nigdy do tej szkoły nie wróci. Tego samego dnia pobito syna w podziemiach, gdy przechodził z podstawówki do gimnazjum...
Nowe półrocze dzieci zaczęły w prywatnej szkole. Tu też różnie bywało, ale jedna rzecz była piękna: liczyło się dziecko i wydobycie z niego wszystkich zdolności. Z perspektywy czasu niczego nie żałuję, bez problemów dzieciaki dostały się do najlepszych liceów, potem na wybrane studia. One pewnie miałyby trochę inne opinie o tej szkole, ale to już za nami, a ja się cieszę, że mam wolne...jeszcze tylko egzamin magisterski syna.
Tak, że wszystkim rodzicom dużo sił i zdrowia na kolejny rok współpracy z instytucją "szkoła".
Znów było ciepło, nawet bardzo, co jak już wiecie uwielbiam. Cieszę się tym gorącym czasem, bo myślę, że to już końcówka.
M zaczął ciąć drzewo na kawałki, bo nic nie ma w szopie na zimę...niestety trzeba zacząć przygotowania, chłody nie poczekają.
W ogrodach też widać schyłek lata, susza spowodowała, że część roślin mimo podlewania zbiedniało. W pomidorach nie mam chorób, ale niestety niektóre te bardziej obite krzaki, które oberwały w nawałnicy, nie dają rady i zaczynają żółknąć. Jutro wyrwę kilka, na szczęście zostało na nich po dwa, trzy pomidorki, które dojrzeją w domu.
Zbieram maliny, są piękne w tym roku, jeżyny też wielkie i słodkie, przerabiam soki i konfitury. Z ogórków robię kiszone, korniszony i sałatkę szwedzką. Pomidory idą na sosy: Chutney, BBQ i zrobiłam nowy Chutney z gruszką, zobaczymy, czy rodzince zasmakuje.

Jutro papryki trafią do zalewy słodko-kwaśnej. I może uda mi się kupić w Józefowie dobrej węgierki, bo po gradobiciu słabo z nimi u mnie i znajomych...
W tamtą sobotę moja przyjaciółka miała urodziny, zrobiłam dla niej pysznego porzeczkowca. W niedziele mój M zauważył, ze nie spróbował mojego ciasta, więc wczoraj upiekłam kolejne, wielkie ciacho... Połowę zawiozłam innej przyjaciółce, bo we dwoje nigdy byśmy go nie zjedli.

Ciasto jest pyszne: mokre, winne, delikatne, czarna porzeczka nadaje mu ostrości i nie jest za słodkie - polecam.