Podporządkowałam się ciału, kręgosłupowi, który nie toleruje sprzeciwu, wymusza uległość. Proszę więc uznać moją nieobecność za zrozumiałą, usprawiedliwioną.
Zatem poleguję, wpatrując się w kolory, warstwy i zamiary chmur, tymczasem trzymając się nadziei, że z braku mojej aktywności ogrodniczej, deszcze nie rozprawią się z nie moim/moim niezaopiekowanym ogrodem. A leje u nas każdego dnia, siarczyście, bez umiaru i litości. Błotko wszechobecne. Trawy wysokie pokłoniły się, a za ich przykładem inne delikatne, w tym warszawianki (
jak mówiła mama rozczulając się na ich widok), wysmukłe dzwonki brzoskwiniolisne, perowskie, szałwie, ostróżeczki, krwawniki, nawet część drobniejszych lilii. Teraz od wielu róż, nawet w myślach, odwracam wzrok. Półnagie, niekompletne, umęczone plamistością. Nieunikniony wydaje się bój, który przyjdzie stoczyć z samą sobą, ale co trudniejsze - z Sz.OgrodnikiemNaczelnym o ich trwanie w ogrodzie. Bo np. taka Scheewittchen (słusznie odebrano jej ADR)... tyle miejsca zajmuje,
tyle mężowskich zachwytów mi odbiera, a jeszcze więcej mojej troski! A ileż w jej przestrzeń można by np. White Blush, czy Bobby James posadzić!
Tilia, nie mam Bobbiego Jamesa, póki co, widziałam go kiedyś w Rosarium Dortmund i wielkość jego, choć imponująca, przywołała mnie, do ubywającego pod wpływem zachwytów, rozsądku. Ale może szkoda, że tak o ten rozsądek zabiegałam, bo nadal mnie on, Bobby, kusi. Pachnie, a Lykkefund zbyt nieśmiało, a może nie doceniam jej zapachu, bo trudno mi do jej kwiatów nosem sięgnąć. Mieszka w ogrodzie trzeci czy czwarty sezon, jej łodygi mają po 4 i więcej metrów. Pewnie będzie większa. Więc chyba Twego, Tilia, dylematu nie rozwiążę - może trzeba kupić obie
Nowinko i Firletko - odpowiem wspólnie, bo o Frühlingsduft mówimy.
Gdybym miała kiedyś odpowiedzieć na pytanie, które róże kupiłabym powtórnie po latach ich obecności w moim pobliżu, ją wymieniłabym na 1 albo 2, no albo najdalej 3 miejscu. Obok Maiden's Blush, Gallici Splendens, Nevady, Lykkefund, Henri Martin, Mme Isaac Pereire, ... Nie zauważyłam bym o jej względy konkurowała ze skoczkiem różanym czy innymi szkodnikami. Fakt, w tym roku miałam, poza ślimakowym, desant ogrodnicy niszczylistki, ale ta chętniej obsiadała żółte i białe róże (Scheewittchen). Znacząco zmniejszyłam jej spodziewaną populację wyłapując i topiąc dorosłe w "cudownej miksturze".
Pachnie. Najpiękniej wygląda chyba w rozchylających się pąkach. Zdrowa jest.
Myślę Firletko, że Twoje "déjà vu" moją opinię potwierdzi, bo to w końcu "récemment vu de près"...
Adrianie, krajanie, za każde miłe słowo dziękuję. Szczodry jesteś, ale poproszę o więcej.