Witam serdecznie. Teoretycznie od niedzieli wieczór jestem w domu. ALe wybaczcie, że niewiele tu zaglądałam.
Wróciłam w niedzielę po 18, musiałam wziąść poldolota i pojechać zamienić samochody do znajomego, na FO zajrzałam, i tak naprawdę tyle dałam radę. Wiedziałam, że nad ranem mam kurs do Warszawy.
Dość wcześnie położyłam się spać, o 3.30 ciężka pobudka, ubrałam się, cokolwiek herbaty wypiłam, wzięłam kluczyki i poszłam do zwinnej Zafirki. O 4 czekałam jak było umówione pod blokiem, skąd miałam odwieść ludków (no nie była to darmowa przysługa, na dzień dobry 50zł i żadnych kosztów dodatkowych, prócz mojego nakładu pracy). No i ruszyliśmy. Przerwa na kawę w restauracji na trasie pod Garwolinem, i na 7.30 byliśmy na miejscu na Modlińskim lotnisku. Tam dostałam jeszcze lewą stówkę, więc już bez hamulców poszłam sobie po jakąś kanapkę na gorąco, przy okazji rozprostować nogi przed jazdą powrotną.
Zapłaciłam za parking, ustawiłam nawigację na ulicę Popiełuszki, skąd zgarniałam mamę, i jazda. Naprawdę bajkowa, bo to autko nie daje się prosić do szybkiej jazdy. Starczy po prostu nią dobrze prowadzić. Dość szybko znalazłam się na miejscu, gorzej z parkowaniem, ale i na to znalazłam sposób. Herbatka u ciotki i już we dwie z mamą wracamy do auta,po drodze - przy sklepie obok śmietnika, sterta pięknych sklejkowych skrzynek - po co się długo namyślać? Ja ile się dało, mama to samo - zostały tam może ze 4 - na ręce i do auta z tym. Jakiż mój potem ubaw był: mijam 2 facetów rozładowujących jakąś dostawę (to z tyłu Hali na Żoliborzu) a jeden z nich zrobił wielkie oczy - i tylko se pod nosem" ładnie ładnie". Ale co mnie to, skoro to było wyrzucone. Patrzę za mamą, idzie, a kątem oka hihihi zauważyłam jak tamten bieeeeeeeeegiem poleciał po pozostałe. Hehe okazało się, że mieli na to samo chrapkę, tylko jedna baba z Łęcznej go ubiegła hihih. Co miał zrobić, śmiał się, ja zresztą też, ja to pół drogi. Załadowałyśmy i zmiana celu w nawigacji - Józefosław pod Piasecznem - tam zgarnąć siorkę.
Jeszcze nie zdarzylo mi się tak szybko przelecieć Warszawę jak tego dnia. Rano, Wisłostrada przyjęła mnie miło, dając cały czas wolną, bez kłopotów drogę, z powrotem Jana Pawła i Puławska były pięknie przejezdne. Tak więc Piaseczno szybko się znalazło. Potem mała zmyłka w Górze Kalwarii ale koniec końców znalazłyśmy się bez kłopotów pod Garwolinem. Znów kawka i odpoczynek, bo po co gnać na siłe, poza tym zmęczenie mnei dopadało. Wiecie, weekend w Busku też miałam pracowity, niewiele odpoczynku, organizm pada.
Telefon do Marty Markity o potwierdzenie moich przypuszczeń lokalizacyjnych słynnej DAGLEZJI, i po odpoczynku dalsza droga. Już obawiałam się mijając Ryki, że moja chcica będzie nie zaspokojona a jednak, widzę piękny szyld, Daglezja.
Owoc tego?
No oczywiście coś kupiłam:)
pnąca róża za 15 zł, całkiem ładny już krzew w donicy, 2 wrzośce, 2 goździki płożące jakieś, oraz 2 złocienie, Banana Cream oraz biały, pełny lekko postrzępiony:)
Do domu wróciłam, zjadłam szybki obiad i by nie zasnąć a przy okazji zrelaksować się no a jakże, na działeczkę. Potem odprowadziłam samochód, zabrałam swój, siadłam na chwilę na Oazę, poczytałam i poszłam spać. To chyba wystarczy z tej opowieści:)