Kochani, mam nadzieję, że w tym sezonie przyjdzie nam jednak spróbować pomidorków z własnej uprawy: nie załamujmy się chwilowym atakiem choroby, walczmy ( bo jest o co ), a w obecnej sytuacji jakim środkiem powstrzymamy chorobę, to już inna bajka. Pogoda, własne błędy i zwykły pech pokrzyżowały plany wielu z nas, ale bądźmy dobrej myśli - co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Moje grunciaki ... nie wiem, być może za parę dni będą tylko wspomnieniem, więc pokażę to, co jeszcze żyje
Yoders German ( Catwell nie dożył sesji zdjęciowej, padł za młodu )
Hellfrucht ( a "grecki" ma trzy owoce
)
Cosmonaut Volkov ( tylko on, bo Ananas powędrował do pomidorowego raju, też za młodu )
Jedyne owoce Red Pear
Małe Costoluto
Volove Ukho ( u Czudo Ziemli są dwa niewielkie owoce )
Dotychczas pryskane co tydzień preparatami
Miecia ( PW i HT, ostatni oprysk HT w stężeniu 6 ml/l wody ), a grona kwiatowe dodatkowo Borasolem.
Nie jest jednak różowo ... na kilku owocach zauważyłam bardzo regularne obwódki, jaśniejsze od barwy zielonej skórki; początkowo sądziłam, że to osad po opryskach, ale po potarciu palcem zmiany zostały.
Nie wyglądały optymistycznie. Jest mi bardzo, bardzo przykro, że wyłamałam się ze stosowania naszych środków eko, ale musiałam zastosować cięższą artylerię
Podobnymi objawami rozpoczęła się kilka lat temu choroba, która zniweczyła cały, 30 kg zbiór pomidorów, a ja nic wówczas nie zrobiłam. Nie chciałam ryzykować ponownie. Przyszłość pokaże efekty
Być może zrobimy jakąś ogólnonarodową pomidorową ściepę
, aby każdy mógł przegryźć choć jednego nie sklepowego pomidorka ....