C.D.
Od mniej więcej 20 marca do 21-25 kwietnia wszystkie wczesne poranki i późne wieczory vel noce spędzałam na pikowaniu prowadząc jednocześnie edukacje domową średniej córki.
Po zakończeniu pikowania skończyła się dobroć. Rozpoczęła się seria porażek i błędów.
Brak szklarni zmusił mnie do trzymania wszystkich sadzonek w domu. Oczywiście te wcześniej siane już się nieźle wyciągały. 3/4 tunelu miałam obsianego sałata i nie bardzo miałam jak to pustawiać plus te zimne noce . W końcu zdecydowałam, że wyniosę choć część bo cała moja praca pójdzie na kompost. W swej dobroci mąż mi to wynosił w czasie kiedy ja gotowałam obiad. . I stał się rzecz która nie stała mi się nigdy. Dnia którego to wynosił był dość silny wiatr, dość chłodno ale ostre słonce. Powynosił skrzynki z domu, było ich około 10 i potem wynosił do tunelu . Trwało to nie wiem max pół godziny i większość sadzonek została poparzona przez słonce, część uszkodzone przez wiatr. Powoli ale doszły do siebie.
Kolejna sprawa ziemia w szklarni – plan był taki jak w zeszłym roku zrobiłam w tunelu - zrobię coś w rodzaju podwyższonej grządki, dam tekturę żeby ograniczyć chwasty , potem przekompostowany obornik i zimę którą dałam w zeszłym roku bo mi została . I znów porażka. Pierwsze szklarnia ma trochę inna konstrukcje niż tunel i nie mogłam tam nasypać tyle ziemi, no coś mogłam ale rozsada była tak wysoka że wymagała kopania głębokich dołków co przecięło by tekturę i puściło perz, bo to z nim mam największy problem . Po drugie ziemia która miałam sypać była wysypana na ziemię tzn przeszły przez nią wszelakie chwasty w tym perz, powój. Musiała bym wszystko przesiewać a sił i czasu brak.
I w tym okresie stała , się rzecz taka ,że dopadło mnie takie zwątpienie i beznadzieja , bezsilność że miałam sprzedać te sadzonki i nie mieć w tym roku pomidorów. Chyba wystartowałam zza wysokiego pułapu, za dużo sobie na wstępie zaplanowałam , przez wszystko to co się działo i w życiu prywatnym i zawodowym byłam już tak wymęczona i fizycznie i psychicznie , że było mi już wszystko jedno . Miałam głęboko w d... te pomidory, działkę. Chciałam po prostu odpocząć. Nie widziałam już nadziei na dobry sezon. Pomyślałam że odpuszczę ten rok i zacznę w przyszłym bo rozsądek ku temu przemawiał. Tu wkroczył M. Choć to jego obwiniałam najbardziej za te niepowodzenia bo i ile na pogodę nie miał wpływu o tyle ta szklarnia miała stać już w ubiegłym roku. Choć wiem, że to nie jego wina bo też zapiernicza zawodowo jak dziki wół. M wymyślił tak , ziemię w obrębie szklarni ( w tamtym momencie-pierwsza dekada maja- był to szkielet z zamontowana częścią okien) przejedzie mi glebogryzarka ja wybiorę korzenie perzu na to nasypie mi lepszej ziemi ( dla przypomnienia mam glinę jak cholera) i znów przemiesza mi to glebogryzarką. Wykopie mi świdrem głębokie dołki i ewentualnie tam będziemy je tą lepsza ziemią zaprawiać. Co mogło pójść nie tak ? Wszytko . Owszem glebogryzarka fajnie rozluźniła ziemię – wcześniej nie można było tam wbić nawet wideł – ale jak się nie trudno domyśleć pocięła te korzenie na drobne kawałki. Ale jakoś się udało kilkanaście godzin pracy z widłami , przykopałam i wybieram w miarę dokładnie korzonki ( odpukać w niemalowane do tej pory za bardzo nie widać żeby gęsto się perz pojawiał, są jakieś pojedyncze sztuki ) . Ziemia – pan od którego ziemie kupiliśmy zeszłego roku już jej nie miał. M zaczął szukać w ogłoszeniach , oczywiście jak potrzeba to nie ma a jak jest to za jakieś horrendalne pieniądze że chyba workowa ze sklepu wyszła by taniej. Ktoś w pracy podrzucił mu temat – ziemia po uprawie pieczarek. Podobno super. Byłam tak umęczona i zobojętniona na los tych pomidorów, że powiedział a rób co chcesz. Nie miałam ani czasu ani siły zapytać wujka google co tam inni o tym sądzą. Dopiero po fakcie jej dostarczenia, rozrzucenia i wymieszania w szklarni coś tam przeczytam ale też skrajne informacje – od wychowalnia do zdecydowanego odradzania. Ale to już była musztarda po obiedzie.
23 maj – jestem po zimnej nocy , zła, zmęczona, nie mogę patrzeć na moje rozsady. Nawet nie zrobiłam im zdjęć choć teraz żałuje bo powinna być to przestroga dla każdego młodego ogrodnika, jak nie powinna wyglądać rozsada pomidora. Wysoka, w za małej doniczce, blada, chuda , korzeń przerośnięty, liście zagłodzone. Jej samodzielne postawienie groziło złamaniem . Miałam tego dnia ból głowy co robić dalej. Wybór był taki albo ją przesadzić do większych donic co wiązało by się wydatkiem i czasowym i ekonomicznym – przesadzenie takiej ilości zajęło by sporo czas i musiała bym kupić i duże doniczki oraz ziemie. Albo też wysadzić je do nie dokończonej szklarni ( nie było dachu ani ściany od strony zachodniej – a od tej strony wieje u mnie najbardziej i codziennie) , do zimnej ziemi z niezbyt przychylnymi prognozami pogody i do tej nie wiadomo jakiej jakości ziemi – owszem brałam pod uwagę jej badanie ale jak zadzwoniłam do SRCh termin oczekiwania był ooohoho albo i dłuższy bo był okrojony skład, zaległości itd. itp. Po powrocie z pracy miałam w szklarni już powiązane przez M sznurki więc dalej kontynuując politykę w d... mam te pomidory i posadziłam część. To nie była dobra decyzja. Noc i następne po niej 24 godziny przyniosły silny wiatr i opady deszczu. W niedziele rano bałam się pójść do szklarni. Jak tylko dałam krok zapadły mi się nogi po kostki a pomidory smętnie wsiały na sznurkach. Jeden się lekko nadłamał więc wbiłam mu na szybko palik i przywiązałam go. Od poniedziałku do czwartku nawet tam nie zaglądałam. W piątek 29 maja gdy do nich zajrzałam ukazał mi się obraz nędzy i rozpaczy . Smetanie wiszące blade sadzonki z pożółkłymi liśćmi Ale tego dnia była przyzwoita pogoda, rozmawiam z koleżanką i mówię ,że moje moje pomidory może odbija jak pogoda będzie taka jak dziś a ta mnie pocieszyła że na weekend nadają wiatr 11 m/s i intensywne opady deszczu. I miałam kolejny ból głowy czy kontynuować politykę mam je w d... czy działać. Za bardzo kocham moje pomidory. Zadzwoniłam do M , żeby kupił folie .
I tak oto 30 maja w strugach deszczu i przy silnym wietrze zakładaliśmy folie na dach i brakującą ścianę oraz miejsca gdzie miały być wstawki z poliwęglanu i drzwi. Cały dzień rozmyślałam nad następującymi zagadnieniami :
a) ile człowiek jest w stanie poświecić dla pomidorów ?
b) w jakiej skali debilizmu postawili mnie sąsiedzi obserwując w jakich warunkach nakładam te folie ?
Aż do takich skrajności
c) czy aby nie sprzedać tego wszystkiego kupić mieszkanie w bloku i jeść pomidory z biedry ?
Brrr do tej pory jak sobie przypomnę jak mi się taka zimna woda z zagięcia foli wlała do rękawa to robi mi się zimno .
Ale udało się zakryliśmy prawie całość , a przynajmniej na tyle że nie wiało i nie padało.
Poniedziałek 2 czerwca miałam wolne więc wysadziłam resztę. Początek czerwca przyniósł poprawę pogody , ziemia trochę przeschła. Poprawiłam sznurki pościągane przez wiatr, obcinałam liście z których ewidentnie nic nie będzie. 8 czerwca ziemia była już dość mocno wysuszona ,więc sadzonki dostały zastrzyk energii w postaci podlania z saletrzakiem. Niestety nadal pojawiały się plamy na liściach. Po diagnozie przez stronę inhort wyszły mi dwie możliwości – za pierwszym razem braki azotu za drugim alterioza. I dokonałam dwóch zabiegów podlanie z siarczanem amonu oraz oprysk. Użyłam Topsinu bo taki akurat miałam w domu.
Po tych zabiegach sytuacja się ustabilizowała. Owszem widać jakby te niedobory azotu na dolnych liściach ale już nowe wyrastające są ładne zielone, na kilku krzakach nawet są baranie różki. Krzaczkom pogrubiały łodygi , rosną wilki, pojawiają się pierwsze kwiaty. Odmiana Matriosza ma już nawet jeden zawiązany owoc.
Myślę że coś może nawet z tego być
Jak na takie warunki jak miały, z tych pierwszych wysadzonych ( około 60 szt) padło tylko 5 krzaków . 2 wyglądały bardzo źle, straciły wszystkie liście. Jeden już odbił, drugi nieśmiało zaczął wypuszczać wilka ale chyba tez padnie bo zrobił się miękkawy na łodydze przy styku z ziemią. Z reszty wysadzanej 02.06. Padł jeden.
Pluje sobie teraz w brodę, że mogłam zajrzeć tu na forum i z tych najgorzej wyglądających zrobić sadzonki poprzez ścięcie wierzchołka i ukorzenienie go w wodzie .
Mój ból głowy to teraz ta ziemia. Zbadałam pH płynem Heliga i wyszło mi tak dość mocno zielone, według skali to mogło by być nawet 8 a przynajmniej dobre 7,5. I co teraz czy dać ją do badania, czy obserwować krzaczki i działać w przypadku braku jakiś składników (2-3 krzaczki maja objawy niedoboru magnezu) ? Da się teraz jakoś działać aby zbić to pH ?