Oświetlenie
Stanowisko, które zajmuje Browneopsis (jak i zresztą pozostałe rośliny) to – mówiąc wprost – ciemnica (słońce tylko do godz. 10 rano i później od godz. 16.30), zdecydowałem się więc na doświetlanie w okresie jesienno-zimowym. Poziom entuzjazmu do doświetlania roślin waha się w sposób dramatyczny, mnie jednak przekonuje fakt, że nawet w okresie spoczynku egzotyczne rośliny mają u siebie nawet kilkanaście godzin jasnego słońca, a nie np. dwie, może w porywach cztery godziny „szarówki”. Intencją jest tu poprawa proporcji między temperaturą, którą mogę im zapewnić, wilgotnością i oświetleniem, możliwie zbliżoną do stanu równowagi, a ostatecznie uzyskanie skutku w postaci lepszej kondycji i większej odporności roślin na choroby. Szczególnie w przypadku Browneopsis liczę też na sterylizujące i dezynfekujące działanie promieni UV emitowane z żarówek do roślin.
Właściwie już od kilku tygodni doświetlam rośliny dwiema świetlówkami do roślin Megaman MM152 o mocy 14W(75W). I pomimo tego, że w sposób prowizoryczny, niedostateczny i z konieczności wybiórczy, to dostrzegam pozytywne rezultaty. Na przykład
papyrus percamentus, który był już na krawędzi śmierci, wszedł w fazę zmartwychwstania wypuszczając nowe, świeże pędy. W styczniu! To jeden z moich faworytów i teraz mnie już nikt i nic do doświetlania nie zniechęci.
Na zdjęciach poniżej moje dotychczasowe doświetlanie po jednej świetlówce Megaman na całą grupę. Wykonane celowo w ciemności, by było lepiej widać, że właściwe większość liści pozostaje nieoświetlona; zresztą od kilkudziesięciu centymetrów światło i tak przestaje być efektywne.
O tej porze roku doświetlam bez przerwy w godzinach od siódmej rano do dziesiątej wieczorem. Później, w miarę ustępowania ciemnicy i szarówki, można będzie ten czas ograniczać. Ale bardzo dobry, wyczerpujący artykuł o doświetlaniu znajduje się na stronie
tropicjungle.blox.pl/2010/02/Doswietlanie-roslin.html, toteż nie będę tu już powtarzać zawartych tam informacji.
Do tej pory do nastawiania czasu pracy wystarczał jeden programator dobowy, wspólny dla obu żarówek. Teraz dojdzie drugi.
Spośród dość szerokiej oferty zdecydowałem się na żarówki LED o mocy 28W i gwincie E14 (wydatek niewiele ponad 10 zł za sztukę, jeśli kupować bezpośrednio w Chinach; u nas ceny od 25 zł w górę, ale za to dużo szybsza dostawa, jeśli handlowcy mają je akurat na stanie).
Pomijając kwestie wielkości i estetyki (opraw i samych żarówek), zależało mi na jak najmniej intensywnym fiolecie, by dało się z nimi wytrzymać w jednym pomieszczeniu, a spośród wszystkich innych to właśnie żarówki 28-watowe mają proporcjonalnie najwięcej białych diod.
Oczywiście, dla moich zgrupowań roślinnych trzeba wtedy więcej gęsto rozstawionych żarówek o tej mocy, jednak z punktu widzenia samych roślin jest to właściwie bardziej korzystne. Chodzi o to, że światło np. z dwóch silnych nawet lamp i tak nie dotarłoby wszędzie tam, gdzie powinno – jedne liście/rośliny cieniowałyby inne, a dodatkowo natężenie światła i tak zmniejsza się drastycznie szybko wraz ze zwiększaniem dystansu (dokładnie z kwadratem odległości, tzn. dla dwukrotnie zwiększonego dystansu – czterokrotnie, dla trzykrotnie większego dystansu – już dziewięciokrotnie). Jak na schemacie poniżej dla żarówki 24-watowej (odległości w stopach, czyli ok. 30 cm).
Może warto też o samych lampkach.
Z różnych powodów (estetycznych, kolorystycznych, konstrukcyjnych, cenowych), żadna z gotowych, dostępnych w handlu lamp nie spełniała moich warunków brzegowych. W rezultacie dopiero własnoręczna przeróbka niedrogich lamp z Ikei okazała się satysfakcjonująca – lampki po metamorfozie są nadal minimalistyczne, niemal niewidzialne, mają wystarczająco długi i elastyczny zarazem wysięg oraz przewód elektryczny o długości aż 3,5 m; starannie wykonane z przyzwoitych materiałów, zwłaszcza klips wyróżnia się na tle innych konstrukcji (dla pewności – nie łączą mnie żadne interesy z Ikeą). Koszt jednej takiej lampki wraz z dodatkami (bez żarówki) zamknął się w kwocie ok. 50 zł.
Po lewej lampka przed przeróbką i po prawej tzw. produkt gotowy:
Komponenty użyte do przeróbki:
Na potrzeby tego przerośniętego nieco „felietonu”, a także z własnej ciekawości, zaaranżowałem już dziś dwie szybkie instalacje. Jutro dopiero będę ustawiać całość w sposób bardziej przemyślany, starając się w miarę możliwości zamaskować jak najlepiej same lampki (choć widzę, że w gruncie rzeczy nie jest to aż tak krytyczne), ale przede wszystkim skierować światła lampek w kierunku na okna, unikając fioletowej poświaty od jasnych ścian oraz – naturalnie – ich bezpośredniego światła „w oczy”.
Szczęśliwie, barwa widma widzialnego w tych żarówkach – zgodnie z nadziejami – okazała się do zaakceptowania nawet w mieszkaniu, a wśród białego światła naturalnego lub sztucznego „rozpływa” się niemal zupełnie do lekkiego, nieinwazyjnego różu, co do pewnego stopnia oddają poniższe fotografie.
Zdjęcie przy dodatkowym, sztucznym świetle białym (flesz aparatu fotograficznego):
To samo ujęcie w ciemności:
Podobne porównanie dla kąta z Sansevieriami (zamontowałem dwie, ale dla Sansevierii jedna lampka będzie pewnie wystarczająca):
Mogę teraz wrócić do Browneopsis – w tym świetle zobaczyłem dopiero, jak bardzo chore są jej liście, choć na fotografii nie jest to może zbyt wyraźne:
CDN