Emeryci ze swoimi skromnymi emeryturami, wydając sporo na leki, które koniecznie trzeba wykupić, choćby kosztem czego innego, ciągle są na diecie, przymusowej.
A jak dieta to ten tekst ściągnięty z FB ( za zgodą ) jest idealny:
"I te diety... Całe życie na diecie. Tak jakby człowiek nie miał innych zajęć.
Taka dieta, taka dieta, aż człowiekowi od samego czytania dupa rośnie. Z żalu.Tyle jest tych diet, że choćbym chciała w celach naukowych je wszystkie sprawdzić, to musiałabym żyć 150 lat. I ja bym może schudła, za to chudych już dawno by szlag trafił. Diety... A po co w ogóle być na diecie? Nie można tego słowa wykreślić? Gdyby to się nazywało styl żywienia, to każda by sobie taki styl wymyśliła i byłoby o czym mówić, a tak to tylko ta dieta. Jak mi ktoś mówi - dieta, to od razu chce mi się pączka i kawę z podwójnym cukrem.
Na tej kapuścianej byłam. Po tygodniu miałam omamy do tego stopnia, że patrząc do lustra byłam przekonana, że jestem królikiem. Bynajmniej nie Playboya. Pamiętam wtedy takie majtki ściągające kupiłam. Po tygodniu tej kapusty postanowiłam je ubrać. Walka z majtkami była nierówna. Tak żem się spociła, próbując je naciągnąć pod szyję, że wydaje mi się, że wtedy właśnie schudłam...po raz pierwszy... Włosy rozczochrane, pot leje się z czoła, jedna noga o pralkę i wio! Ciągnę do góry. Omało nie zemdlałam i chyba miałam stan przedzawałowy, ale czego nie robi się dla urody! Nawet na końcu miałam satysfakcję, że tyle kalorii spaliłam. I pamiętam sukienkę wrzuciłam na te majtki, patrzę - figura niczego sobie, można iść na miasto. Torebka na ramię i idę się lansować. Idę miastem kochani i od razu człowiek szczęśliwszy, pewny siebie i zadowolony, nawet pan Staszek z kiosku głowę wystawił. Do kawiarni wchodzę, bo to niedziela, a w niedzielę zawsze z koleżankami wesołą kawę pijemy. Cześć, część, dzień dobry, torebkę na stole stawiam, chcę usiąść. Nie mogę. Nie zegnę się. Czuję, że jak usiąde to coś się stanie i ze moje wałki tłuszczu będą się bronić i w końcu tak czy inaczej się z tego pancerza wydostaną. Ale nic siadam. Powoli. Głowa trochę sztywno do tyłu i czuję, że oddychać nie mogę. - Krysiu jak ty pięknie wyglądasz? Jaka zgrabna jesteś! Co to za dieta kochana? - Wiesia mnie w koło ogląda, a mnie na słowo dieta żołądek wali młotkiem po jelitach i oczu od kremówki oderwać nie mogę. - Zaraz dieta, no troszkę się oszczędzam...
Czuję, że majciory zaczynają żyć swoim życiem. I nie tylko majciory. Mój żołądek też. W sumie to nie żołądek. To żądne krwi bydle, wydające z siebie takie odgłosy jak gdyby żyło w bagnie z tysiącami żab. Trochę mnie to martwi, bo do WC muszę. Jak to ściągnąć? Jak to ściągnąć?! Mam! Noga na ścianę i zamiast całość usuwać, naciągam w kroczu, kreując małe ujście.
Sikanie nigdy nie wymagało takiej precyzyji, ale udało się! Wracam. Siadam i patrzę, a na stole dewolaje z frytkami. - Dzisiaj ja stawiam Krysiu! - Oblewa mnie gorący pot. Jem. Jem i robi mi się słabo. Słyszę, że majtki trzeszczą w szwach. Oczyma wyobraźni widzę jak pękają, a wraz z nimi moja kiecka. Na wszelki wypadek siedzę bez ruchu. Udało się.
I wtedy nastąpiło apogeum. To bydle z brzucha postanowiło przyjąć kotleta, ale zemścić się za tą kapustę. Nie pamiętam drogi do łazienki. Nadludzką siłą ściągam reformy. Po kilku minutach czuję się jak więzień w beczce z gazem kapuścianym.
- Idziesz Krysiu?
- Idę, jeszcze momencik!
Naciągam. Naciągam. I nic. Ostatkiem sił zaciągam majciory pod same cyce i wychodzę. Jestem na zewnątrz. Idziemy przez park. Majciory rolują się na brzuchu i zmierzają ku dołowi. Z każdym krokiem niżej. Gruby rulon jest pod linią pośladków. Opadają zrolowane na chodnik. Nie zwracam uwagi idąc dalej. Lekki powiew wiatru między nogami przypomina mi o nadchodzącej wiośnie. Jestem wolna...wolna jak gaz pokapuściany... Jak dupa bez majtek.
Ale wolna"
To jakbym o sobie czytała.
Ś.P Jacek Kuroń mawiał, że w swoim życiu schudł już 5 ton, a po chwili dodawał i 5 ton przybrałem.
To też o mnie bo po każdej, nawet najspekularniejszej diecie zawsze przybyło mi więcej jak ubyło