Bozuniu, dziękuję za wsparcie! Pogoda się poprawiła i opryski zostały wykonane. Zasięgnęłam porad fachowców na wszystkich frontach i dobrałam środki tak, aby skutecznie zwalczyć chorobę. Jeszcze za wcześnie na odtrąbienie sukcesu, ale główny atak choroby zatrzymany. Codziennie jednak obrywam chore liście i muszę kontynuować opryski.
Sweety, dobrze, że dmuchasz na zimne…ja nigdy wcześniej nie miałam tej choroby na różach, więc za późno zidentyfikowałam rodzaj grzyba i nie miałam możliwości zrobić oprysku ze względu na pogodę..Ot, zbieg pechowych okoliczności. Dobrze, że Tobie się udało i czekam na różany pokaz Twoich ślicznotek!
Adrianie, prosto z Twojej działeczki ruszyłam do ogrodu walczyć z zarazą. Do późna obrywałam liście i jak wiesz, trochę tego było…cały czas pojawiają się kolejne, ale już nie w takiej ilości. Podziwiam Twoje zdrowe różyczki i życzę, żeby wyglądały tak cały sezon
Milenko, ja tydzień wcześniej opryskiwałam środkiem grzybobójczym (Topsin) żeby zapobiec takiej sytuacji. Niestety ten środek nie działa na mączniaka rzekomego i nie udało się. Biosept stosowałam już 3-krotnie w tym roku i też nie przyniósł spodziewanego efektu. Widać zbyt wiele okoliczności sprzyjało chorobie…a może gdzie indziej popełniłam błąd?
Ina, tych worków przybyło od ostatniego postu…już chyba z 10 uzbierałam i co więcej musiałam zapłacić za utylizację..szkoda gadać. Mój M mówi, że po różach nie widać tej choroby…bardziej po mnie, bo od tygodnia chodziłam w takim stresie, że głowa boli. Spać nie mogłam, a do wieczora na kolanach obrywałam to dziadostwo. Pokaleczone łapy, stres i totalna dolina….ehh. Ale jest już lepiej
Joasiu, Janusz pokazał zdjęcia liści dotkniętych mączniakiem prawdziwym - rzekomy objawia się brązowymi plamami, najczęściej wzdłuż nerwów liści. Początkowo plamy są pojedyncze, z czasem się zlewają..paskudztwo.
Na większości liści wygląda tak:
Julek, czytałam, że coś się przyplątało do Mini, ale mam nadzieję, że już opanowałaś kryzys? U mnie poszło w takim tempie, że zanim się zorientowałam zarażone były prawie wszystkie. Jedne mniej, inne bardziej, ale nie ustała się chyba żadna, która nie miałaby choćby jednego chorego liścia…
Wando, łagodna zima i ciepła wiosna zbiera plony…to porażające, jak szybko aura może zniweczyć nasze wysiłki w ogrodzie. Nie ma siły, trzeba walczyć. Ściskam mocno!
Aguś, dobrze, że działasz w porę, bo licho nie śpi. U mnie była bruzdownica, a teraz to. Spodziewam się, że kolejne plagi przed nami…odechciewa się róż po takim wstępie do sezonu..ale wystarczy, że zakwitły pierwsze z nich i jakoś łatwiej mi wybaczyć taki afront
Nic nie poradzę na to, że mam do nich nieziemską słabość…ale mam nadzieję, że nie będą testować mojej cierpliwości cały sezon, bo po ostatnich akcjach była na skraju wyczerpania i zniechęcenia.
Teraz musi być tylko lepiej! Buziaki
Joasiu, opryski prewencyjne to niestety koniecznośc przy tej zmiennej aurze. Po kilku upalanych dniach znowu szykuje się ochłodzenie, a taka huśtawka temperatur i deszcz nie wróżą nic dobrego..
Keetee, tak jak pisałam wyżej, to wynik wielu czynników jednocześnie. Zacytuję dr Choduna, który na mojego maila z prośbą o pomoc w diagnozie i skutecznej walce z chorobą, napisał:
Cyt:
"Choroba ta wystąpiła w tym roku szczególnie intensywnie i rozwijała się bardzo szybko - po dwóch dobach rośliny były obsypane plamami - czerwonymi, o regularnych brzegach, wystąpiły także chlorozy - żółto białe przebarwienia liści, na brzegach liści widoczne były charakterystyczne zahamowania wzrostu. Rozwojowi tej choroby sprzyjał przebieg pogody - występowały duże różnice temperatur między dniem a nocą, duża wilgotność powietrza, a także obfite opady.. Jesienią należy chore liście dokładnie wyzbierać, wygrabić i skutecznie je zlikwidować, ponieważ choroba ta zimuje na "starych" liściach. "
Monika, dziękuję za wsparcie…wiesz, ja też miałam wrażenie, że zrobiłam co mogłam, by zapobiec. Nie udało się. Mam nadzieję, że największy kryzys za mną
Pecjo, bardzo dziękuję za wpis. Takie słowa dodają mi sił. Róże są bardzo mocno rozrośnięte i zapączkowane..co mogło się niestety przyczynić do tego, że tak szybko zaczęły chorować. Żeby wyżywić tak duże krzewy potrzebowały substancji odżywczych, a przez wyraźne ochłodzenie i pogorszenie pogody to było utrudnione. Mam nadzieję, że po opryskach udało się zwalczyć ten złośliwy patogen i teraz będzie lepiej. Młode liście są już zdrowe, więc po kwitnieniu będę mocniej ciąć żeby się odbudowały.
Jest też wiele krzaków, które nie odczuły choroby zbyt mocno, więc wciąż mam nadzieję na piękne, różane widoki.
Dziękuję za otuchę i pozdrawiam!
Artam, masz rację…róże to rośliny specjalnej troski. Boleśnie się o tym przekonuję. W ubiegłym sezonie 90% róż miałam zdrowych od wiosny do jesieni i wydawało mi się, że przy zachowaniu ostrożności i właściwej pielęgnacji to możliwe również w tym sezonie. Na naturę nie ma jednak siły. Jak pojawiły się oznaki grzyba, było już za późno, a ja byłam praktycznie bezsilna wobec rozmiarów zarazy
Nie potrafię jednak zrezygnować z róż…przynajmniej jeszcze nie teraz
Magdala, jestem dobrej myśli - również dzięki Wam
Dziękuję!
Keetee kochana, przepraszam, że milczałam, ale autentycznie nie miałam czasu, ani siły pisać. Po pracy spędzałam kilka godzin w ogrodzie obrywając liście i tnąc pędy z ciężkim sercem..szkoda słów.
Przyczyna raczej nie leży w przenawożeniu - zastosowałam wiosną nawóz 6 miesięczny, osmocote. Zaletą jest między innymi to, że składniki uwalniają się na tyle wolno, że nie ma ryzyka przenawożenia. Do tego stosuję rosahumus na glebę i to wszystko.
Januszu, powojniki u mnie teżz problemami - kilka padło na uwiąd, kilka choruje. Taki rok nam się niestety zapowiada…ale na aurę nie mamy wpływu, więc trzeba walczyć jak się da i liczyć, że limit nieszczęść na ogrodowe plagi wyczerpany. Pozdrawiam serdecznie!
Bozuniu, Marta, Adrianie - we wtorek do późna robiłam oprysk, pakowałam się po pólnocy, a w środę wyleciałam. Nie było czasu na Forum, ale cierpliwym wynagrodzę oczekiwanie i zaraz wrzucę zajawkę Chelsea