Teraz o dokładniej o poszukiwaniach - Jedno wiedzieliśmy na pewno : Lubelszczyzna. Tu się urodziliśmy, tu mamy rodzinę, znajomych, nie chcieliśmy się wyprowadzać na drugi koniec Polski. Mojemu mężowi bardzo podobają się pejzaże okolic Zamościa, więc tam rozpoczął poszukiwania. Rozważał tez okolice Kazimierza Dolnego bo zależało mu aby działka była blisko rzeki a najlepiej jak by miła do niej dostęp. Mi te propozycje średnio się podobały. Po jakimś czasie po powrocie z jakiejś wycieczki rowerowej zakomunikował mi " Znalazłem dla nas działkę i to nie zgadniesz gdzie - ze 2 km stąd" Podeszłym do tej informacji raczej sceptycznie , bo jak pisałam wyżej nie chciałam mieszkać tu dalej mieszkać, a po drugie mieszkam tu ponad 20 lat i nie widziałam tu nigdy pięknej działki ( nie skręciłam w tą drogę co trzeba więc jak mogłam zobaczyć). Któregoś dnia ( a było to na przedwiośniu 2008 r.) wybieraliśmy się na zakupy do marketu budowlanego celem wyboru nowej glazury do łazienki i szanowny małżonek stwierdził że zajedziemy tam, to pokaz mi te działkę. Pojechaliśmy, zajechaliśmy tak jakby od tyłu tej działki, było pochmurne popołudnie , zginął już śnieg pozostawiając po sobie dużo błota na polnej drodze, którą jechaliśmy na działkę. Byłam zła na męża bo mieliśmy jechać wybierać te płytki a on mnie ciąga po jakiś bezdrożach , zachlapie samochód błotem . I nawet nie wysiadłam z samochodu. Bo stwierdziłam że nie ma co oglądać masa zrośniętych krzaków i pole. Nic specjalnego, tylko się ubrudzę.
Oczywiście nie wiedzieliśmy czyja jest ta działka ale przy rozmowie z naszym znajomym który mieszka praktycznie na przeciwko niej , poinformował nas że wie gdzie mieszka właściciel tej działki i możne do niego z nami pojechać.
Tak oto znaleźliśmy tą naszą Działeczkę ukochaną. A jak to w życiu palny planami a życie sobie. Dalsza części opowieść niebawem , o tym jak doszło do momentu kiedy wreszcie trzymaliśmy w dłoni jej akt własności, a zapewniam nie było to zwykłe pójście do notariusza.
Zdanie przypomnienia - znajomy wiedział kto jest właścicielem działki , którą sobie wypatrzyliśmy. Z kronikarskiego obowiązku jest wczesna wiosna roku 2008. W najbliższych dniach mąż z tym znajomym udał się do właścicieli nazwę ich Państw EŁ., jednak po powrocie nie miał dobrych wiadomości. Działki na razie nie mają zamiaru sprzedawać bo syn się niedługo żeni i prawdopodobnie będzie się tam budował. Ich syn niech będzie Tomkiem EŁ. Bo pojawi się jeszcze w tej historii. I powiem szczerze ani mnie to nie zmartwiło ani nie ucieszyło bo wstępnie dość sceptycznie podchodziłam do tej działki. Ba mimo iż przejeżdżałam koło niej - tę drogą na jej tyłach nie miałam ani zamiaru ani chęci jej zobaczyć. No dla byłą tylko kupą chaszczy.
Emocje będą jak w telenoweli brazylijskiej
Pewnego dnia zadzwonił ten znajomy i mówi wiesz bo ja mam działkę blisko tej , która wam się spodobało i tak sobie pomyślałem jak wam się spodoba to wam sprzedam. Pojechaliśmy i faktycznie działka jest obok - piękny las brzozowy o którym wspominałam wcześniej graniczył z nią bezpośrednio. I dopadła mnie strzała amora pod postacią pięknej białej kory brzóz na tle której migotały cudownie zielone listki owego drzewa. Dla mnie najpiękniejszy spektakl wiosny . Ta cudna delikatna zieleń , która utrzymuje się tylko około 2 tygodni na tle białej kory . Tak to moja bajka. W prawdzie działka nie była tym czego oczekiwaliśmy bo było to puste pole ale widok za płotem wiele bym zrekompensowała Jest decyzja kupujemy. Mąż przed zakupem udał się do Urzędu Gminy i zonk. A, Działka nie jest budowlana - można by ją przekształcić ale jest to okres czekania do 4 lat. , B. Z tej strony z której chcieliśmy się budować pozwolenie nie dostaniemy bo uwaga : te piękne brzozy są już zapisane jako las w naszej gminie trzeba się wybudować 20 m od lasu. Z Zakupu na razie zrezygnowaliśmy.
I tak przyszło wczesne lato 2008 r . Jeździliśmy sobie po okolicach, patrząc gdzie jest jakiś fajny teren , może gdzieś tablica z napisem sprzedam, przeglądaliśmy ogłoszenia. Ale nic ciekawego się nie trafiało.
Pewnej lipcowej niedzieli spędzamy popołudnie u znajomych. Rozmawiamy sobie o naszych poszukiwaniach, narzekamy że nie ma tego czego byśmy chcieli. W okolicy do sprzedaży tylko działki 8-10 ary, w środku wsi czy jakieś nowo powstające osiedla. A my chcemy dużej, na uboczu. I gdyby życie było kreskówką w tym momencie nad głową naszego szanownego kolegi pojawiała by się żaróweczka oznaczająca mam pomysł. Moja kuzynka - opowiada znajomy- pracowała opiekując się starszą panią , pani ta zmarła kilka miesięcy temu i został po niej dom, gospodarstwo i duża działka. Jak chcenie to chodźcie się przejedziemy to niedaleko stad. Niewinnie myśląc zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy. Obiecałam emocje i będą. Wiecie gdzie była ta działka? Obok naszej wymarzonej. A dokładnie na jej tyłach. Tam gdzie pierwszy raz mnie mąż zawiózł właśnie koło niej zaparkował. Wtedy interesowały mnie głównie płytki do łazienki a jakieś działki. Za to teraz w promieniach zachodzącego słońca moim oczom ukazał się piękny. Widok. Działka miała kształt prostokąta. Byłą duża . Na górce stał stary drewniany dom, obora i stodoła. Ta cześć była ogrodzona. W okół domu rosły stare drzewa owocowe. Działka ku zachodowi schodziła w dół a pokazując w dole zawartą zabudowę wsi , za którą teren znów unosił się a na horyzoncie kończył się widokiem na sosnowe Lasy Kozłowickie. I znów strzała amora. Czegoś takiego szukaliśmy. Jedynym jej mankamentem był kiepski dojazd, Około 300 m drogi gruntowej , którą pewni sami musielibyśmy „łatać”, odśnieżać itd. Ale byliśmy na to przygotowani , no może nie tyle przygotowani co liczyliśmy się z tym, byliśmy realistami, że szukając działki na uboczu i w zaciszu nie będzie do niej drogi asfaltowej z nawet 3 kategorią odśnieżania . Wracamy stamtąd i nagle jadący przed nami znajomy zatrzymuje się przy jakiejś rowerzystce , wysiada mach nam żebyśmy i my wysiedli. Była nią jego kuzynka, wspomniana wyżej. Rozmawiamy, ona nam mówi że owszem jej dzieci rozważają sprzedaż tego siedliska. W rozmowie wychodzi też , ze jej syn zmarłej właścicielki jest dobrym znajomym mojego taty. Więc już następnego dnia razem z tatą udajemy się do niego . I owszem rozważają z rodzeństwem sprzedaż, I zaczyna się układać. Działka sprawdzona w urzędzie- można się budować bez problemu. Rodzeństwo podaje nam cenę - uuu troszkę duża ale niebawem maż kończył duży kontrakt więc jakoś by się ta kasę wysupłało do tego co mieliśmy odłożone. A więc deel kupujemy. Załatwimy dokumenty, umawiamy notariusza. Radość nas ogarnia. Na działce jestem praktycznie codziennie. Już zaczynamy planować co gdzie i jak , że to dopiero sierpień to jeszcze się coś porobi na jesieni. Ba wybieramy już projekt domu. I jak obiecałam emocje jak w telenoweli - hm myślisz że to koniec bo tu już akt notarialny się pisze a przecież ostatecznie to nie jest ta działka której dotyczy wątek - ot jak ślub jednego z głównych bohaterów ale nie z główną bohaterką serialu i myślisz że przecież widziałaś na zwiastunie ze to jednak z nią się ostatecznie ożenił. Owszem , owszem coś tu nie gra. Sierpniowa niedziela roku 2008 r , rozmawiamy o spotkanym wczorajszego zięcia jednego z właściciela opowiadającego jak to cały dzień wywozili rzeczy osobiste po babci z domu a my ucieszeni że jutro rano notariusz , szampan się chłodzi w lodówce, ja snuję plany na zrywanie wiśni i śliwek, wreszcie od siebie. Tu tez byłą u siebie, ale nie do końca to jednak dom i ogród rodziców, niby twój a nie twój. Tę sielankę przerywa dzwonek telefonu. Odbieram a wiadomość którą słyszę w słuchawce zwala mnie z nóg. Odpowiadam tylko „ Rozumiem” , Odkładam słuchawkę. Siadam, bo nie wiem czy dam rade wystać przekazując mężowi to co przed chwilą usłyszałam :” „ przy obiedzie rozmawiali, jedna z sióstr zaczęła mieć wątpliwości, bo przez rok po śmierci osoby nie powinno się ruszać jej rzeczy a oni nie czym że zabrali to chcą sprzedać jej dom. Ona się na razie nie zgodzi. Dopiero jak minie rok. A rok mija w zimie. To na wiosnę my się odezwiemy i wtedy sprzedamy. „
No mówi się trudno, jakoś przetrwamy, choć te kilka miesięcy pozwoliły by nam już coś robić. Choćby pozwolenie na budowę załatwiać. Nie straciłam entuzjazmu jesień i zimę spędziłam na planowaniu ogrodu i zakupach. I tu wpadłam w zakupowy szał. Szczególnie w styczniu - kiedy półki sklepów ogrodniczych zaczęły zapełniać się nasionami, cebulkami kupowałam jak młody niedoświadczony ogrodnik - oczami bo ładne. /większość z nich to były głownie rośliny jednoroczne, dwuletnie a także cebulki mieczyków. Bo przecież na wiosnę będę mieć 3 hektary ziemi mogę sadzić ile wlezie. O ja naiwna. Pewnego lutowego dnia roku 2009 spotykam znajomego taty przypadkiem na ulicy, zapytuję jak nasza transakcja. Przemyśleli sprawę w rodzinie i na razie zostawią sobie . Nogi się pode mną ugięły . Tle czasu czekania i wszytko..... ah.
Wiecie kto na tym skorzystał ? Wszyscy moi sąsiedzi, znajomi, ciocie ich sąsiadki i znajome. Nasiałam tyle że rozdawałam każdemu kto miał choć skrawek ziemi.