Bożenko, dla mnie kształt krzaczka też ma wielkie znaczenie. Lubię kiedy róże rosną spójnie. Camille nadal trzyma kompaktowy pokrój i póki co, nie wypuszcza żadnych batów. Twój Ferdek bardzo ładny choć ja raczej nie zdecyduję się na więcej tak szalonych róż. Co prawda mają swoje zalety..... są niezwykle fotogeniczne i można pstrykać im fotki bez końca, bo każda będzie inna.
Dalu,miło Cię czytać w moim różanym grajdołku. Kochana, przegięłaś.... przegięłaś bardzo. Musisz koniecznie nadrobić braki i pooglądać zdjęcia prawdziwych mistrzów fotografii.
Nie znaczy to jednak, że nie sprawiłaś mi swoimi komplementami olbrzymiej radości. A fakt, że skrytooglądacze się ujawniają jest wielką nagrodą za kilkuletnią pracę z aparatem i motywuje do dalszego doskonalenia.
Twoje Fairy widziałam i jestem zauroczona. Zastanawiam się tylko jak ja wjadę do siebie kiedy za kilka lat Fairy zarosną mi cały podjazd.
Mam nadzieję, że moje piaski nie pozwolą im tak szaleć jak u Ciebie.
Ino, nie jesteś sama. Ja miałam pierwsze od 6 lat Boże Ciało wolne. Weekend mam przeważnie tylko jeden w miesiącu wolny, a w święta pracuję właściwie wszystkie. Nie mam nocek i dwunastek.
Kręgosłup mi pozwoli, bo fotografując z "pozycji żaby" zwyczajnie siadam po turecku na ścieżce i przesuwam się jak raczkujące dziecię.... nawet nie chcę myśleć co by było gdyby ktoś to widział.
Janusz, oj tam, oj tam... to tylko kwestia wprawy i doboru ustawień.
Lucynko, na zdjęciach nie widać ale mój płot błaga o farbę..... może wiosną.
Róże to tak do końca zdrowe nie są. Powinnam zrobić kolejny oprysk ale pogoda nie pozwala. A szyszki to ja mam wszędzie i za płotem i przed płotem..... i w domu też. Bruno znosi je pasjami w nadziei, że ktoś mu w końcu rzuci.
Kiedy H uprawia popołudniową drzemkę na kanapie to zawsze wstaje z odciśniętym na plecach szyszkowym ornamentem.
Czasami wyzbieram i pełną szufelkę.
==========================================================================================================
Dziś postanowiłam działać według planu. Będę rozkładać linię kroplującą. Kiedy ona zadziała to już inna kwestia, bo ktoś będzie mi musiał połączyć te wszystkie nitki i podłączyć do ujęcia wody. Jest nadzieja, że przed zimą zdążą polecieć pierwsze kropelki.
Zamierzam też wieczorem podlać wreszcie gnojówką z pokrzyw i zrobić kolejny oprysk na grzyba o ile znów nie lunie, bo się zanosi. W międzyczasie chcę dokończyć odchwaszanie narożnej rabaty, która czeka na to od jakichś dwóch tygodni.
Wczoraj pomiędzy "galopującymi deszczami" zrobiłam trochę porządków na rabatach. Poprzesadzałam niskie byliny do przodu, bo przecież miały być wysokie i wysokie do tyłu, no bo miały być niskie. Podzieliłam kępy bodziszków i posadziłam szpalerek przy ścieżce w cienistym miejscu, tam gdzie lawenda nie miałaby szans. Podzieliłam również tego słodkiego bodziszka Apfelblüte i teraz zamiast 1 kępki będę miała 6.
Dosadziłam w obwódkę kolejne lawendy. Ukorzeniłam kilka gałązek przez odkład z olbrzymiej kępy, którą dostałam w ubiegłym roku od Kasi-Robaczka i teraz mam całkiem spore sadzonki. Posadziłam też kolejne kępki macierzanek w miejcu gdzie nic innego nie ma szans czyli na betonowej płycie z szamba przysypanej tylko kilkunastocentymetrową warstwą ziemi.
Aaa.... i ugotowałam przepyszny żurek, który sama wcześniej ukisiłam. No mówię Wam.... niebo w gębie. Przezornie zrobiłam cały gar, żeby dziś w kuchni nie siedzieć.
Kilka portrecików dla Was.
c.d.n.