Oj,
Alebciu... a czego się po mnie spodziewałaś? To chyba znak, że wracam do formy/normy?
Może trudno w to uwierzyć, ale kiedy po prawie pół roku po raz pierwszy opi*** Młodą za bałagan, M aż się wzruszył
Dziękuję za życzenia, solenizantka tak naprawdę
jutrzejsza dopiero, ale impreza już zaliczona... nad resztą niech zapadnie milczenie
Chodzi mi po głowie taki temat: mieć... czy trzeba mieć?
Mieć czy być - wszyscy wiemy, jak
wypada odpowiadać na to pytanie... ale żyjemy w świecie, który zdominowany jest przez wszechobecną konsumpcję...
Nie będę poruszać kwestii dążenia do posiadania niezależnie od możliwości, szczęśliwie przez większość życia, a już na pewno w jego dorosłej części, wolna jestem od tego typu problemów (przy czym dotyczy to posiadania w sensie materialnym, bo jeśli chodzi o obraz mojej osoby, sprawy mają się zgoła inaczej
)
Nurtuje mnie jednak temat tego
mieć, które leży w zasięgu naszych możliwości, ale... no właśnie... nie do końca daje się zracjonalizować...
Czy fakt, że coś mi się podoba i mogę to mieć, oznacza, że... muszę?
Nie przeczę - lubię otaczać się przedmiotami... miłymi dla oka...
Ale jednocześnie nie jestem fanką
nadmiaru...
Dlatego staję w sklepie... biorę coś do ręki... myślę: fajne... i odkładam... bo pojawia się myśl: czy ja tego potrzebuję? Po co mi to? I wychodzi na to, że tylko po to, żeby mieć...
Żeby kupować... gromadzić...
W ogrodzie minęło mi to już kilka lat temu, co dla niektórych
było niepojęte, teraz taki etap przyszedł w życiu domowym...
Z jednej strony można to oceniać pozytywnie, od aspektu ekonomicznego, po o wiele łatwiejsze utrzymanie porządku w domu
ale jednocześnie rodzi się we mnie obawa przed takim... pozostawaniem w tyle...
Dziś z centrum handlowego, po obejrzeniu mnóstwa uroczych rzeczy
wróciłam z jedną sztuką bielizny... na dodatek praktycznej
Czy ja jestem jakaś... inna?