Ho ho! Ale fajny temat będący przedłużeniem tego z wątku o pomidorach... Jakoś zawsze chcę zajmować stanowisko w kwestiach spornych, ale nie mam sumienia komplikować życia moderatorom. Myślę, że kluczem do tego, aby nie kłócić się o takie rzeczy jest to, żebyśmy pozwolili uprawiać innym warzywa/owoce w sposób taki jaki chcą. Strasznie mnie irytuje, gdy ktoś "wie lepiej". To niech w swoim warzywniku wie, a innym da żyć tak jak chcą. Jeżeli ktoś ma ochotę pryskać, niech pryska, po to zostały wynalezione te środki, ale miło byłoby gdyby robił to z głową, po przeczytaniu ulotki, po zdiagnozowaniu chorób, poza czasem wlotu pszczół itd. To akurat są takie kwestie, które nie dotyczą jedynie jego ogródka, bo jak sobie jeden z drugim zrobi oprysk pestycydami w ciągu dnia, to wyrżnie wszystkie pszczoły w okolicy. I z taką głupotą, uważam, trzeba walczyć. Natomiast używanie chemicznych środków ochrony roślin zgodnie z przeznaczeniem, w odpowiednich odstępach czasu, z zachowaniem środków ostrożności, moim zdaniem, jest ok. Po to to powstało.
Bardzo często myli się pojęcia i zarówno chemiczne środki ochrony roślin jak i nawozy mineralne nazywa się "chemią". Myślę, że wyraźnie trzeba zaznaczyć, że istnieją nawozy mineralne dopuszczone do stosowania w rolnictwie ekologicznym, np. siarczan magnezu, siarczan potasu, kreda. Lista ich udostępniana jest przez Instytut Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach. Wydaje mi się, że w tych dopuszczonych środkach chodzi o to, że stosowane z umiarem, zgodnie z zaleceniami, najmniej obciążają środowisko. Część z nich ma działanie długofalowe, w przeciwieństwie do większości szybkodziałających nawozów spoza listy. Dla mnie na tym polega ekologia, żeby starać się stosować nawozy (oczywiście poza naturalnymi!) jak najmniej szkodzące środowisku i w takich ilościach aby jak najwięcej składników zostało zużytych przez nasze uprawy, a jak najmniej się wypłukało i zanieczyściło wody.
U siebie (warzywnik mam chyba 5 lat) nie stosuję żadnej sklepowej chemii do oprysków i całkowicie wybiłam mężowi z głowy pomysł stosowania randapa na płytkach chodnikowych. Natomiast poza kompostem i obornikiem stosuję u siebie nawożenie mineralne - wszystkie środki są na liście IUNG, ale nie piszę tego dlatego, żeby się jakoś, nie wiem, chwalić. A, nie! Przepraszam. Mam do oprysku saletrę wapniową i zdarzyło mi się pryskać nią 2 razy:P Z tym jak załatwiałam nawóz wapniowo-fosforowy (z "listy") wiąże się dość zabawna historia, której nie będę opowiadać, żeby nikogo nie zanudzić. W każdym razie pani w hurtowni była baaardzo zdziwiona, że potrzebny mi tylko jeden worek (50kg - takie były najmniejsze, bo nikt nie kupuje tego do małych warzywników).
W moim pierwszym sezonie uprawiania warzyw pogoda była bardzo łaskawa. Nie stosowałam niczego, poza gnojówką z pokrzyw (do podlewania), a pomidory zbierałam do początku października Oczywiście w związku z brakiem nawożenia (a wspomnę tylko, że ziemię mam piaszczystą, wypłukuje się wszystko w mig - miejscowość nie na darmo nazywa się Piasek) plony były nieporównywalnie mniejsze niż te prezentowane na forum, ale były wystarczające. Drugi sezon (również praktycznie bez nawożenia:)) nauczył mnie jednak, że czegoś do gleby trzeba na początku sezonu dodać, dosypać
)
Swoją drogą. Jak to jest z potasem? Czy on jest łatwo wypłukiwany z gleby przez deszcze, czy nie? Bo w Internecie czytałam, że niezbyt szybko przemieszcza się wgłąb, ale moje doświadczenia temu przeczą.
Mocno rozważam stosowanie w ogrodzie zrębków, ale na działce nie mam na razie czego rozdrabniać, a te z okolicznych ogłoszeń wydają mi się jakieś niepewne. Niekoniecznie chcę nawieźć do warzywnika zrębków z drzew rosnących przy ruchliwych drogach. Ale jak tylko dorwę coś z pewnego źródła, zamawiam bez mrugnięcia okiem. Z resztą... to wszystko jest tak względne. Mieszkam w regionie o dużym zanieczyszczeniu powietrza i gleby. Cuduję z tymi nawozami ekologicznymi, a sąsiad, jeden z drugim odpali co wieczór piec, albo pompę do szamba i.. jest jak jest. Kiedyś zacznę kablować, przysięgam;) A w przyszłym roku, jak zabezpieczę trochę pieniędzy, zrobię badanie na metale ciężkie. Bo może trzeba będzie to wszystko zaorać, choinkami obsadzić itd;))
edit. Szlag:P Rozpisałam się, a właściwie jedyne, co chciałam przekazać to to, żebyśmy nie wchodzili z butami do cudzych warzywników. Niech każdy uprawia warzywka tak, jak uważa, że robi to najlepiej. Nie wpychajmy się na siłę ze swoimi cud radami, jeżeli ktoś tego nie chce, czy nie potrzebuje. Nikt nie ma złotego środka. Każdy z nas ma inne warunki - jeden mieszka na suchym, wietrznym terenie i co roku ma pomidory bez jednego oprysku, drugi na mokradłach oddzielających go od sąsiada z polem ziemniaków i nigdy nie doczeka się własnego pomidora, jeżeli nie pryśnie chemią.