Nie było mnie na forum czas jakiś, a i w ogrodzie też. Wiosną posprzątałam co nieco, tak żeby choć w oczy paździerze nie kłuły. Potem wszystko zarosło młodą zielenią i reszty niedoskonałości już nie widać. Jakaż to siła. Wystarczyły dwa tygodnie a ciaśniej się tak jakoś zrobiło , węziej na dróżkach. No i chwasty, chwasty, chwasty po pas.
Jednak niektóre ucieszyły mnie wyborem miejsca do życia .
Przymiotem tego jest umiejętność zgrabnego wplatania się w towarzystwo.
Dopełnia , pod warunkiem, że nie przepełnia , bo wówczas mam wrażenie ,że to ja celowo założyłam rabatę z przymiotnem białym… choć mi te planowe siewy raczej nie wschodzą tak bujnie.
Tutaj samosiewna marchew zwyczajna , ale jakże na miejscu ! Oddaje zasługi nie tylko estetyczne, ale i praktyczne – ponoć przyczyniła się do wyhodowania marchwi jadalnej. Bez żadnych starań z mojej strony prezentuje się o wiele okazalej od pielęgnowanego, wychuchanego aminka z nasion. Aż żal go pokazać
, więc nie mam ani jednego jego zdjęcia.
Mikołajek płaskolistny, odkąd nieopatrznie zostawiłam główki z nasionami, rozbiegł się po okolicznych zagonach. Znalazłam go nawet w kostce brukowej. A chęć do życia ma taką,że zakotwicza się długim na kilkadziesiąt centymetrów korzeniem palowym i żadna ludzka siła go nie wymiecie
, chyba , że randup…
Pozwalam mu zakwitnąć, bo podobają mi się te jego chłodne, stalowe błękity ,ale czuwam, by zdążyć obciąć przekwitłe kwiatostany.
Obserwuję i staram się wyciągać wnioski gdzie komu najlepiej, a komu wcale nie pasuje. Przecież nie musi.
Hosty dogadują się z przywrotnikiem
Shin-shigoku z Hakuree
a liliowce z gipsówką – choć ta chmura bieli powoli zaczyna zasłaniać niebo i mam już ochotę wpuścić tam trochę światła.
…a światło w ogrodzie to malarz nastroju…
Nie, nie! To jeszcze nie jesień, choć w zielonych wiechach hortensji zaczyna już dojrzewać biel.