Sabat był fantastyczny!
Ewa jest bardzo dobrą gospodynią, ugościła nas po królewsku i nawet to, że ziemniaki do żurku (
kujawskiego, nie kaszubskiego ani śląskiego
) wybuchły, nie przeszkodziło w zorganizowaniu nam prawdziwej uczty. Chlebek i ciasta własnej produkcji, żurek i zakwas na wynos, towarzystwo świetnych Czarownic, no gdzie mi będzie lepiej?
Fakt, że moje oczęta otworzyłam o 9 rano w niedzielę a dzień wcześniej o 8.20, co daje wynik zaburzenia rytmu obowiazywania ciszy nocnej weekendowej trwającej zazwyczaj do 11tej, przypisuje magicznej mocy constancji. Mówię Wam, ta kobieta mi takiego tempa zadała, że ledwo zdążyłam się spakować
Aparat w ostatniej chwili od koleżanki odbierałam, bo wiadomo, Bory = Ewa constancja = szybkie warsztaty fotograficzne i te sprawy.... w wyniku zagadania się z dziewczynami mam zero zdjęć a aparatu nie wyjęłam nawet z torby. Nie żebym była gadułą, ale tak jakoś wyszło
Grzyby w Borach znam tylko z opowiadań, ale ja i tak ich nie zbieram, to jakoś szczególnie niedosytu nie mam. Ważny był spacer i towarzystwo Czarownic.
Dziewczyny, liczę na kolejne tak miłe, wspólne spotkanie
P.S.
Po powrocie do domu, nastąpiła euforia u mojego M. Niestety nie na mój widok, ani nawet z powodu faktu, że wróciłam w ogóle, tylko z racji przywiezienia żuru. I tutaj nastąpiło podniesienie poprzeczki kuchennej, która już i tak była u mnie na niskim poziomie. Mój M zażądał takiego żuru
. Na szczęście chłop od razu wiedział jak to się robi żeby taki sam żur mieć ... i poprosił Ewę o przepis
Gdybym to ja miała wymyślić jak taki żur mieć to wsiadłabym w auto i pojechała do Ewy po gotowy, ale on na to nie wpadł i będzie sam warzył to cudo.
Od razu wydaję
oświadczenie: Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zechce zachęcić moich domowników do dobrego domowego jedzenia, to niech od razu przygotuje taką ilość porcji gotowych do odgrzania, wystarczającej do następnej dostawy. Howgh!