Forum Ogrodnicze Oaza

Chciałabym bardzo wszystkim odradzić pospieszne usuwanie krzaków w przypadku ZZ łodygowej. Nie pisałam długo, bo nie chciałam zapeszać (myślałam, że nie jestem przesądna ), ale mam kilka pomidorów, które na pierwszy rzut oka wyglądają masakrycznie, i mimo tego udaje mi się je utrzymać przy życiu już kilka tygodni. Owoce na nich rosną i dojrzewają. Niestety pryskam ŚORami (rzadziej niż jest to zalecane), jednak sądzę że warto. Dodam, iż rejon , w którym mieszkam raczej nie należy do przyjaznych wszelkim pomidorowym uprawom.

Dzisiejszego dnia dołączyłam do grona przegrywających z ZZ.Zielone pomidory oberwałam jak radziliście,mam nadzieję, że dojrzeją./kilka zostawiłam na krzakach,może zdążą dojrzeć naturalnie /.Szkoda,że nie wybiorę swoich faworytów.Posiałam 20 odmian i chciałam wybrać 5,które by mi smakowały.Cóż,mam nadzieję, że dobrzy ludzie podzielą się swoimi opiniami i na ich podstawie coś wybiorę na przyszły rok.Dodam jedynie , że ZZ oparł się jedynie koktajlowy koralik.Serdecznie pozdrawiam.

U mnie też na jednej z grządek na jednym pomidorze pokazała się łodygówka (23 lipca), od razu zastosowałam IF+KSM (+ smarowanie łodygi jodyną, ale to był taki impuls i po przemyśleniu sprawy uważam, że o wiele lepiej zrobić po prostu gęstsze IF i tym smarować łodygę), po tym zabiegu plama została zahamowana. Potem w związku z wyjazdem zrobiłam 1 oprysk Mildexem. Potem już tylko opryski IF+KSM. Obecnie krzaczek ma się dobrze, nie pojawiły żadne kolejne zmiany, owoce zdrowe. Na sąsiednich krzakach od czasu do czasu znajduję pojedyncze listki ze zmianami ZZ, ale na tyle nieliczne, że raczej nie stanowią większego problemu. "Chemia" czeka w szafce, ale póki co nie mam zamiaru po nią sięgać. Kontynuuję opryski IF.

Na innej grządce mam pomidory "testowe" z zaawansowaną łodygówką, które nie były pryskane żadnymi ŚOR-ami. Nie były też wcześniej zabezpieczane preparatami Pomodoro, aż do momentu pojawienia się ZZ. Póki co wydaje mi się, że regularne opryski IF też jakby wyhamowały chorobę. Ale o tym już pisałam w wątku poświęconym IF.

U mnie jak na razie bez chemii, tak jak u mymysteryy pojawiają się pojedyńcze plamki zz , które po opryskach IF z KSM zasychają, robię opryski dość często jak tylko pogoda pozwoli, na razie działa, tylko K/131 żółkną od dołu całe liście, biedy nie ma bo zostały na krzaku tylko 2 owoce.

Mam pytanie z innej beczki. Jak utylizujecie porażone chorobami resztki roślinne?

W kolejności stosowania:
1. Ogień
2. Wywóz do śmietnika poza działką.
3. Dół
4. Kompostownik

Aniu pare postów wyżej jest na ten temat dyskusja.

Pytania nie było
Nie wiem dlaczego mi umknęła ta dyskusja . Wydaje mi się, że śledzę wątek na bieżąco.
Natomiast moje pytanie wynikło ze zdarzenia jakie mnie spotkało.
Otóż życzliwy sąsiad(ka) doniósł do gminy, że wypalam na swojej posesji "śmieci" i miałam wizytę urzędników, którzy kategorycznie stwierdzili, że nie wolno wypalać resztek roślinnych. Podpierali się przy tym ustawą o ochronie przyrody i ochronie przeciwpożarowej.
Jak tak dalej pójdzie, to wprowadzą zakaz grilowania i palenia drewnem w kominkach - to też resztki roślinne .

akkara wrote:
Zapobieganie rozprzestrzenianiu się chorób roślin, to też ochrona przyrody. A co do ochrony p.poż, to wystarczy, że strażacy zaprzestaną podpalania łąk i lasów.

Anusia, miałam niemal identyczną sytuację na swojej działeczce ... co prawda obyło się bez donosu, ale sąsiad "lojalnie" uprzedził, że na drugi raz wezwie odpowiednie władze urzędnicze. Nie przeszkadza mu natomiast inna sąsiadka, notorycznie paląca mokre gałęzie i liście ( co prawda w kominku ), a gryzący i duszący dym wydobywający się z komina zwala z nóg. O smrodzie z grilla nie wspomnę.
Przyznam się uczciwie, że porażone liście i chore resztki roślinne pakuję w wielkie wory i przywożę do miasta, albo na działkowe wysypisko do kontenerów.
Zdrowe liście brzozowe i z drzew owocowych też pakuję w dziurawe worki i zostawiam na cały rok - po tym czasie mam dobrą, pełną dżdżownic ziemię

Nie wiem natomiast, jak wygląda ta kwestia na posesjach prywatnych ? Pamiętam z lat dzieciństwa, jak niecierpliwie czekałam na jesień i palenie liści na ... ogródkach działkowych położonych przy naszym blokowisku. Uwielbiałam ten zapach i dym snujący się nisko przy ziemi. Ale to było 100 lat temu .....

Może ktoś z doświadczonych ogrodników odpowie mi na nurtujące pytanie.Czy żerowanie stonki mogło przyśpieszyć lub w jakiś sposób przyczynić sie do pojawienia się ZZ ? Niedaleko mnie zauważyłam działkę z ziemniakami a tam w pełni rozwinięta ZZ.Wiem, że mszyce żerujące na jesień na zbożu przenoszą wirusy i na wiosnę zboże choruje.Ciekawi mnie czy może tak być w przypadku stonka a pomidory .Pytam tak z czystej ciekawości.Może ktoś wie ?

Adasiowa napisała:Dokładnie tak samo jak na działkach, nie wolno spalać i już. Mam z tym problem od lat bo na mój rozum najlepiej byłoby nie rozsiewać zarodników grzyba, wysuszyć na miejscu i spalić, ale sąsiadom to przeszkadza. Ponieważ mam piec co w domu i stary piec kuchenny w budynku gospodarczym,panowie inspektorzy poradzili mi abym to tam paliła ogrodowe odpadki, bo komin wysoko i nikomu dym nie będzie przeszkadzał. Teraz tak robię, mam z tym trochę kłopotów ale jak mus to mus.

No właśnie, ci sąsiedzi. Dopokąd wieś była wsią, to nikomu palenie resztek w ognisku nie przeszkadzało, bo wszyscy tak robili. Jak jaśniepaństwo z bloków wprowadziło się do domów na wsi, to zaczęły się kłopoty. Sami mają działeczki, że je chusteczką do nosa nakryjesz, to miejsca jest tyle tylko co na trawę. którą skoszoną można spokojnie wystawić w workach przed posesję. Bieda jeśli przy takich sąsiadach ma się jakiekolwiek uprawy.

Ze "słoikami" tak już jest.

no niby tak ale sąsiada zawsze można kultury nauczyć kosiarka 6:01 tylko to są zbędne złośliwości lepiej się dogadać
palić niemożna ale grilować już można a może ja na łętach griluje
te przepisy są chore niestety

akkara wrote:
Albo nie daj Boże gdaczące towarzystwo z kogutem na czele..... w jednej ze stacji TV był reportaż o staruszce z takiej typowej, polskie wsi, która na własny użytek hodowała małe kurze stadko. Było sielsko i anielsko, dopóki nieopodal babcinki wprowadziło się jaśniepaństwo miastowe - kogucik urządzał codzienne pobudki, latem nawet przed 4 rano ( wiadomo, wstajemy i zasypiamy "z kurami" ), a ten niecny proceder przeszkadzał mieszczuchom, którzy przenieśli się na wieś " w poszukiwaniu spokoju i ciszy" - na marginesie dodam, że wywiad przeprowadzany był podczas koszenia nieskazitelnego trawnika przez jaśnie pana. Los koguta został przesądzony.
Ostatnio taki "działkowiec" z naszego ROD uparcie namawiał mnie na trutkę na ślimaki, widząc, jak pieczołowicie zbieram je ( dwie, trzy sztuki ) z działki.... a przecież wie, że biegają u mnie 4 psy

No jedziecie po bandzie z tymi mastowymi jaśniepaństwami Musieli Wam nieźle zaleźć za skórę

Józek, akurat słoiki to chyba są bardziej do dogadania, bo najczęściej też z prowincji czytaj ze wsi.

Tydzień nieobecności przy pomidorach swoje zrobił. Zawitałam dziś na działce i nie wiedziałam, z której strony zacząć obrywać porażone liście... Każdy krzaczek, w większym lub mniejszym stopniu, miał ZZ i septoriozę. I nie wiem, czy oprysk Ridomilem tydzień temu coś pomógł, czy nie, bo tak dużo tego było, że się podłamałam - tyle pracy, tyle wysiłku i czasu poświęconego, a i tak przegrana
Wszystko ogólnie nie wyglądało tak źle, ale gdy zaczęłam obrywać pomidory z ZZ, i gdy zobaczyłam ile ich jest, to się mało nie poryczałam... i gdyby ZZ miała formę osobową, to bym jej... no, nie będę używała słów powszechnie uważanych za niecenzuralne.

Albo ja coś z tej mojej uprawy zjem, albo wszystko pożre zaraza, więc drugą część pomidorków, jeszcze zielonych, poobrywałam i będą sobie dojrzewać na parapecie. Mniejsze zostawiłam i wszystko opryskałam Ridomilem z mocznikiem. Nie oberwałam natomiast pomidorków z czarnej Mata hari-tu ani jednego zainfekowanego owocu nie znalazłam, pomimo ZZ na liściach i łodygach.

A na koniec taka ciekawostka: z braku miejsca przy wysadzaniu, dwa pomidorki posadziłam ok. 4 metry od całego zagonu. Posadziłam 2 w 1, ale tak na pałę trochę, bo wegetatywny z generatywnym. Czasami je dokarmiłam, a czasami nie, bo zapomniałam, raz opryskałam IF i raz sodą z aspiryną i olejem. Już nie wspomnę o obrywaniu wilków i dolnych liści- z tym bywało różnie, raczej sobie rosły, jak chciały. Do teraz, bo potraktowałam je Ridomilem. W sumie mogłam kontynuować eksperyment i pozwolić im iść na żywioł, ale dziś odechciało mi się jakichkolwiek doświadczeń, 3 kilogramy chorych pomidorków jednak podcina skrzydła...