Margolko ostróżka jest jak najbardziej długowieczna czego dowodem będzie jedno z poniższych zdjęć z 2008 roku na którym widać wspomnianą ostróżkę.
Romo wszystko w swoim czasie, trzeba budować napięcie, żeby od razu się nie znudzić gościom mojego wątku.
Gosiu ponieważ często słyszę opinie podobne do Twojej, że ludzie nie mogą sobie wyobrazić owego braku składu i ładu postanowiłam opisać moją przygodę z ogrodem od początku jego istnienia. Dla mnie to będzie cofnięcie w czasie i docenienie tego co udało mi się dokonać na przestzreni lat, Wam przybliży moją osobę i może pozwoli zrozumieć moje ogrodowe rozterki.
Od razu uprzedzam dalsza część postu tylko dla wytrwałych a widoki mogą powracać jako senne koszmary.
Wspominałam wcześniej, że prowadzę ogród od 22 lat. Uściślając jednak powinnam powiedzieć, że własny ogród posiadam od 15 lat, wcześniej nabierałam ogrodowych szlifów w ogrodzie teściowej.
Pod koniec 1996 roku nabyliśmy z mężem obecny dom z ogrodem. Ogród... Wtedy to było stwierdzenie mocno na wyrost. Dom do generalnego remontu, kupując go nie zdawałam sobie sprawy, że ten remont będzie mi towarzyszył... No właśnie nawet dzisiaj nie potrafię podać daty kiedy zostanie skończony a minęło już 15 lat.
Ale wtedy byłam szczęśliwa, że mamy własny kąt. No i ogród, a dokładnie wysokie chaszcze przez które trudno było się przedrzeć. Trzydziestokilkuletnie krzewy czarnej porzeczki, maliny które owoców nie rodziły za to dzielnie broniły wstępu do ogrodu. Stare pochorowane, nieprzycinane drzewa owocowe, kasztanowiec ocierający się o ściany budynku mieszkalnego a nad całością dumnie królowały posadzone szpalerem topole. W pierwszej kolejności wszystko poszło do wykarczowania, poza jednym świerkiem, który po latach i tak musimy wyciąć i choć pozwolenie na wycięcie leży od roku to serce boli mnie na samą myśl o wycince.
Kiedy już kręgosłupy odmówiły nam posłuszeństwa, a córka buntowała się i straszyła wcześniejszym przyjściem na świat przyszedł czas na walkę w wieloletnimi chwastami. Najprościej byłoby użyć jakiegoś herbicydu, ale od zawsze byłam przeciwniczką chemii a do tego posiadanie dziecka z silną alergią eliminowało wszelkie herbicydy i fungicydy z naszego ogrodu. Centymetr po centymetrze więc przekopywaliśmy z mężem glebę wybierając wszystkie chwasty.
Mieliśmy dużo szczęścia, ponieważ poprzedni właściciele, starsi ludzie, nie stosowali chemicznych oprysków, ziemia więc nie była zdegradowana, ale też nie pielili swego ogrodu od lat. Kompostownik szybko zapełnił się resztkami roślin. Przed zimą cały ogród wokół domu przekopaliśmy w ostrą skibę. W styczniu na świat przyszła najmłodsza córka i zawładnęła całym wolnym czasem. Wolnym od pracy z dwojgiem starszego rodzeństwa.
Kiedy więc nadeszła wiosna stało się dla mnie jasne, że w nadchodzącym sezonie ogrodniczym będę musiała swoje zaangażowanie skierować w innym kierunku niż ogród. Wczesną wiosną rozgrabiliśmy przekopaną glebę, wyrównaliśmy i zasialiśmy najlepszą jaką udało nam się zdobyć mieszankę traw. Uznaliśmy z M, że w naszej sytuacji trawnik da najszybciej efekt zieleni wokół i będzie wymagał od nas najmniejszego zaangażowania. Nie oszczędzaliśmy na nim, dlatego już w pierwszym sezonie utworzył się przepiękny gęsty dywan. No wypisz wymaluj jak z angielskiej reklamy.
I… po pierwszym sezonie patrzeć na niego nie mogłam. Jak długa i szeroka działka tak dominował jeden kolor zielony, soczyście zielony, do znudzenia zielony.
Od spacerów po ogrodzie na przemian z wózkiem i kosiarką dostawałam szału.
Podczas tych „spacerów” dotkliwie odczułam upalnym latem brak cienia, a podczas wietrznych dni brak możliwości schowania się w zacisznym kąciku. Jedyne co mnie w tym moim „ogrodzie” cieszyło to założony wiosną na tyłach ogrodu młody sad i warzywnik. Ziemia urodzajna, jak to się u nas mówi pszenno buraczana, nasiona wysiane zgodnie z kalendarzem biodynamicznym, nawożone gnojówkami własnej produkcji, warzywa więc obrodziły wspaniale. Od początku stosowałam uprawę współrzędną dzięki czemu poza efektem estetycznym uzyskałam zdrowe rośliny. Było mi o tyle łatwiej, że nie byłam nowicjuszką w ogrodowaniu, dzięki temu też mój ogród nie był skazany na „drogę przez mękę”, a przynajmniej gleba w nim. Z całą resztą było już znacznie gorzej, ale o tym później.
W następnym roku postanowiliśmy ogrodzić całą posesję. Późną wiosną przystąpiliśmy do kopania podmurówki pod przyszłe ogrodzenie i wtedy okazało się jakie „skarby” kryje nasza ziemia. Moja radość z tego, że poprzedni właściciele nie stosowali chemii w ogrodzie prysła jak bańka mydlana, bo oto okazało się, że traktowali ogród jak składowisko śmieci. Wszystko co niepotrzebne, przepalone garnki, stare flakony po perfumach, potłuczone szkło, zardzewiała stara „Frania”, starsi użytkownicy wiedzą o co chodzi, gwoździe i wszystko co akurat potrzebne już nie było szło głęboko do ziemi. Myślę, że to wtedy w mojej najstarszej córce obudziła się miłość do archeologii.
Wystarczyło głębiej wbić szpadel a natrafiało się na takie cuda, jakie w najkoszmarniejszym śnie mogą się przyśnić. Do dziś jeszcze wydobywamy z ziemi różne przedmioty codziennego użytku. A poza tym wszystkim kamienie, mnóstwo kamieni, tony kamieni. I nie jest to przesadne określenie. Z zebranych i wykopanych w naszym ogrodzie kamieni poza podmurówką pod nasze ogrodzenie powstały jeszcze podmurówka pod dom i ogrodzenie naszych przyjaciół oraz podjazd do posesji znajomych. Oczywiście z tych wykopalisk miałam jedną bardzo wymierną korzyść, figurę po porodzie odzyskałam bardzo szybko i udaje mi się ją utrzymywać do dziś, żadna siłownia potrzebna nie była.
Kiedy już posesja została ogrodzona postanowiłam zacząć zagospodarowywać ogród ograniczając jednocześnie połać wszechobecnego trawnika. Mieszkamy przy drodze krajowej, tzw., TIRy są nieodzownym elementem krajobrazu, elementem nie dość, że szpecącym to do tego głośnym i śmierdzącym. Pierwszym celem było więc zakrycie od strony ogrodu tego widoku. I tak wzdłuż ogrodzenia zostały posadzone tuje Brabant i świerki pospolite. Tym sposobem dorobiliśmy się zieleni nie tylko wszerz i wzdłuż, ale także wzwyż. Sytuacja taka trwała ok. sześciu lat. Oczywiście powoli pojawiały się jakieś plamy kolorystyczne w postaci pierwszych krzewów wyhodowanych samodzielnie z „patyka” czy roślin jednorocznych. Sadzone i siane jednak bez składu i ładu bardziej szpeciły ogród niż go zdobiły. Dojrzałam w końcu do tego by jakoś ten nieład ogarnąć i zamknąć w ładne rabaty. Ale co innego zaplanować co innego wprowadzić w życie. W między czasie dzieci podrosły i przy silnym wsparciu męża rozpoczęły bój o każdy kawałek trawnika, który dla nich był idealnym miejscem zabaw. A miejsca potrzebowali wiele, bo to i wykonany przez tatę plac zabaw i boisko do piłki nożnej i miejsce na badmintona no i najważniejsze bieżnia dla najmłodszej córki, która wykazywała duże zdolności lekkoatletyczne. Każda rabata powstawała z metrówką w ręku, byle tylko nie wykroić za wiele trawnika a kształt rabaty dyktowany był kształtem zawładniętych przez dzieci placyków. Możecie więc sobie wyobrazić, że całość nie wyglądała imponująco, a jeśli nie możecie to może i nawet lepiej.
Na szczęście nie miałam wtedy zapędów fotograficznych, bo wstyd byłoby dziś pokazywać te moje pierwsze założenia ogrodowe. Zresztą później nie było lepiej. Czego dowodem niech będą pierwsze archiwalne zdjęcia z 2007 roku. Jedyna część ogrodu w której mogłam szaleć do woli to warzywnik. Moje dzieci i mąż doceniali smak warzyw i owoców z własnego ogrodu, pozbawionych chemii i nawożonych naturalnie. Dzieci, co budziło powszechny podziw, uwielbiały warzywa pod każdą postacią i tak im zostało do dziś. Szybko więc "wyspecjalizowałam" się w produkcji warzyw wprowadzając do ogrodu co i rusz nowe gatunki i odmiany.
Ogród 2007
To może na tym dziś skończę żeby całkowicie nie zniechęcić forowiczów do siebie i swojego ogrodu.
Margolko zdjęcie ostróżki później, bo obowiązki domowe wzywają.