Wiecie co, nie można wierzyć reklamie!
Naoglądałam się w telewizorze historii wierszem mówionej o wspaniałych podróżach koleją, nasłuchałam od najbliższych, że samochodem długo, a pociągiem krótko, a do tego wygodnie, no i zaryzykowałam. Podobno kto nie ryzykuje, ten nie jedzie (w innej wersji - nie pije szampana). Ja zaryzykowałam i... nie pojechałam.
Szampana też w związku z tym nie wypiję
.
O tej porze miałam być już we Wrocławiu, pilnie słuchając wykładów na Bardzo Ważnej Konferencji, a nadaję do Was z własnej kanapy.... Ale nomen omen - po kolei. Wraz z koleżanką zameldowałyśmy się dziś bladym świtem, o 9.30 na poznańskim Dworcu Głównym (dla niewtajemniczonych - to taka mała przybudówka do galerii handlowej, zwanej - ze względu na prześlicznej urody bryłę - Chlebakiem). Pociąg miał odjeżdżać o 9.50 z I peronu. O tej mniej więcej porze zniknął z tablic informacyjnych... Wcześniej wyświetliła się informacja o 10-cio minutowym opóźnieniu... Zdenerwowałyśmy się, że może odjechał z innego peronu. Pobiegłyśmy z walizami do hali głównej i tu pierwszy zonk. Gdzie Informacja? Wierzcie mi odnaleźć się w tym nowym budynku dworca cieżko, bardzo ciężko... Dalej wydarzenia potoczyły się niczym z filmów Barei. Absurd gonił absurd. Kulminacją było zapewnienie pani z informacji:
nie, ten pociąg na pewno jeszcze nie odjechał, nawet jeszcze nie przyjechał!
. Co chwilę planowany termin odjazdu przesuwał się o kolejne kwadranse. Nikt nie potrafił udzielić wiarygodnej informacji, o której można spodziewać się pojawienia pociągu-widma. Koniec końców, tuż po pociągu do Wrocławia z 8.50, odjechał nasz, jakoś tak po 11.00, jedynie ze 110 min. opóźnieniem. Z ulgą zajęłyśmy miejsca w przedziale. Jedziemy. Miły głos z megafonu przeprasza za opóźnienie. Jedziemy. Mija 5 min. Stajemy. Na podpoznańskiej stacji Luboń. Po 10 min. znany już miły męski głos kierownika pociągu zawiadamia, że postój spowodowany jest awarią trakcji. Po kolejnych 5 minutach nadal ten sam miły głos w towarzystwie trzasków i buczenia wydobywających się z systemu nagłaśniającego, serdecznym tonem informuje nas o konieczności przesiadki na pociąg, który właśnie zatrzymuje się na sąsiednim peronie. Wyobraźcie sobie ten dziki tłum pędzący na łeb, na szyję po schodach, no bo przecież cytuję " skład nie będzie czekał!" W połowie drogi, pędząc z tłumem po schodach, powiedziałyśmy sobie "dość"! Zamiast do sąsiedniego pociągu, wyszłyśmy z dworca i na przystanku autobusowym czekałyśmy na ratunek. Rycerzem na białym koniu okazał się mój ojciec, który wezwany telefonicznie, zaśmiewając się do łez, przybył z odsieczą.
Teraz siedzę w domu i się waham. Konferencja trwa do soboty. Zaryzykować jutro znowu? Czy siedzieć na czterech literach w domu. Pomijam już aspekty finansowe. Jak dotąd jestem do tył jakieś 300 stówy...
Sugestie
?
Moni, może nie byłoby tak żle
. My też kłócimy się przy wspólnej robocie, ale zawsze są to sprzeczki konstruktywne
. Zapraszam do Poznania na wizję lokalną tarasu
.
Gosiu, dzięki! Kontrola jakości to podstawa!
Marysiu, wyrazy uznania przekazane głównemu wykonawcy.
Pies był głównym nadzorcą i kontrolerem jakości jednocześnie
.
Markitko, też żywię taką nadzieję
.
Dalu, mebelki stare, ale spróbujemy je dopasować kolorystyczne.
Iwonko, też nam się wydawało, że olejowanie będzie najlepsze. Zapas oleju na przyszły rok już mamy
Zdjęcia (w miarę aktualne) będą jak się trochę pozbieram... Póki co ciągle trwam w niepewności jutra
...