Haniu- w mojej wyobraźni szczeniaczek nieporadnie wchodził po schodach, więc przegoniłam go z łatwością
Zakusiek zawsze wbiegał truchcikiem- że też Mu się łapy nie myliły
Dopytałam Mamę o kapelusze grzybowe.. Robi to z kapeluszy prawdziwków lub podgrzybków. Suszone grzyby myje dokładnie (myte przed suszeniem, ale na wszelki wypadek jeszcze dodatkowo myje..). Namacza w wodzie ok godziny po czym gotuje napar normalnie jak na grzybową. Kapelusze wyjmuje, odsącza, czeka aż podeschną, obtacza w mące krupczatce (to podobno ważne, że krupczatka) i smaży ma maśle na patelni. Uwielbiam te kapelusze!
Jeśli zechcesz spróbować, to życzę smacznego!!
Ja zawsze z nadzieją patrzę na Nowy Rok, że przyniesie coś dobrego..
Markitko- dziękuję, że jesteś i kierujesz do mnie pozytywne myśli
Trzymam się różnie. Najbardziej pomagają inne problemy, ale jak trafi się chwila wolna..
Jeden z bardziej przykrych momentów, to wstawanie- gdy się orientuję, że Zakusia nie ma.. i powroty do domu
Dario- brakuje mi psiaka kręcącego się po domu- bardzo! Na razie brakuje mi Zakusia i to Jego bym chciała mieć.. Z czasem na pewno pojawi się nowy Kinguś.. Z jednej strony pojechałabym już i wzięła,, a z drugiej zupełnie sobie tego nie wyobrażam na razie..
Niedaleko nas jest hodowla, od kilku lat zajmująca się Kingami- Mąż mnie namawia, żeby jechać, popatrzeć na pieski, oswoić się z "obcymi" kingami.., pogadać z właścicielką, że nie chcemy psiaka na wystawy tylko do domu i żeby miała nas na uwadze.
Z jednej strony chciałabym jechać już i popatrzeć na psiaki.. a z drugiej na myśl o tym duszno mi się robi..
Próbowałam dzwonić tam, ale się popłakałam przez telefon i tyle było z rozmowy..
Przeżyłaś odejście świnki morskiej.. Jak byłam w podstawówce, to miałam chomiczka- po jego śmierci tam rozpaczałam, że Mama się zdenerwowała widząc moje spazmy i stwierdziła, że już nigdy nie kupi mi zwierzaczka, skoro tak rozpaczam.. Nie powiem, otrzeźwiło mnie to trochę- że muszę pokazać, jaka jestem dzielna itp..
Jednak, jak widać, nie wyrosłam jeszcze z tego..
W sprawie Świąt nic jeszcze nie ustalone, pewno wszystko sie wyklaruje w przededniu.. Zupełnie się nie nastawiam- jeśli będę miała zostać u Mamy, to z przyjemnością spędzę z Mamą czas, ale już drżę na myśl, że bez Zakusia..
Tyle planowałam, jak zorganizować Święta z psiną, którą trzeba nosić na rękach do Nowego Roku.. a tu psiny nie ma, ze Świętami nic nie wiadomo.. Szkoda gadać
Beatko- tak, nikt nie wmówi, że białe..
Piesek nowy zapewne się pojawi za jakiś czas.. Mąż bardzo mnie namawia do tego.. a ja z jednej strony bym chciała już.. a z drugiej nie wyobrażam sobie, że jakiś psiak miałby sie tu kręcić..
Z Zakuśkiem miałam początkowo podobnie. Wzięłam go rok po śmierci poprzedniego pieska i jechałam po niego z Tatą, pełna mieszanych uczuć, czy dobrze robię. W głowie jeszcze miałam tamtego pieska..
Znałam Zaka historię- że jest "pieskiem o gołębim sercu", spychanym na margines stada przez samca alfa- do tego stopnia, że jedzenie dostawał w osobnym pomieszczeniu.. W hodowli musieli się Zaka pozbyć i wspólnik hodowczyni miał wziąć Zakusia do siebie- a napatoczyłam się ja..
Chciałam kupić szczeniaczka Cavaliera, a dostałam 1.5rocznego Kinga.. Pierwsza myśl na widok zdjęcia na necie- Boszzz, jaki brzydal
Dostałam Zakusia za darmo, bo wg słów hodowczyni "tak pięknie opisuje poprzedniego pieska, że Ona czuje, że Zakuś będzie mieć u nas dobrze".. jasne- pewno chciała spylić psa
W każdym razie ja w ramach podziękowania zawiozłam ogromne legowisko i zapas Frontline'u, w hodowli zawsze sie to przyda, a nie chciałam po prosu zgarnąć psa i pojechać..
Podpisałam zobowiązanie, że będę dbać o Zakusia, a gdybym z jakiś względów nie mogła się nim zajmować, to mam oddać do hodowli. Podobno wspólnik się denerwował, że jak ktoś dostaje psa za darmo, to na pewno nie będzie o niego dbał, bo nic darmowego się nie szanuje..
Wzięłam tą psią gapę. Całą drogę do domu siedział jak figurka- przerażony, tylko noskiem szybko oddychał i ciągle odwracał ode mnie głowę.. Ja go głaskałam, gadałam cały czas do niego, żeby sie oswoił i nie bał.. Po przyjeździe do domu wspiął mi się na kolana, polizał po twarzy i miłość została przypieczętowana.
Nawet przez głowę mi nie przeszło, że nie chcę go głaskać, przytulać czy go nie akceptuję.. Był tak nieporadny, wystraszony i kompletnie we mnie wpatrzony, tęskniący przy minutowej rozłące, że wręcz nie dało się nie rozczulać nad ta psiną i nie troszczyć na każdym kroku. Wychodziłam do pracy w akompaniamencie psich lamentów a z pracy dzwoniłam do Mamy pytając, jak się czuje pies..
W domu dostałam prześmiewczne miano- psi adwokat
Przez kilka lat mailowałam z hodowczynią- opisywałam, co u Zakusia słychać, wysyłałam zdjęcia, Ona przysyłała życzenia świąteczne. Jakieś 2 lata temu kontakt się urwał, nie ma już strony internetowej hodowli..
Mąż mnie namawia, żeby zapoznać się z właścicielką hodowli niedaleko nas, a na wiosnę/lato pomysleć o piesku.. Może do tego czasu już naprawdę zatęsknię..?
Agnieszko- popłakałam się na to wspomnienie.. Pięknie napisałaś
Pamiętam, jak przed wizytą uprzedzałam Cię, że psina wycofana, bojaźliwa i nieśmiała i trochę może blado wypaść "w gościach".. a po wizycie przepraszałam za diabła tasmańskiego, który stłamsił Sarcię
Czuł się u Was wyjątkowo dobrze- psina, która zazwyczaj nie spuszczała mnie z oka, u Was zwiedzała wszystkie rabaty i nie miała czasu się mną zajmować
To fakt- bardzo dobrze czuł się w towarzystwie Sary, a myślę, że i Sarcia Go akceptowała..
Kiedyś do nas przyjechał wykonawca z psiakiem małym- Zak, na własnym ogródku się przed nim chował! A w towarzystwie Waszym i Sary, czy to u Was czy u nas- wulkan energii i radości. To był Zakusia najlepszy czas tego roku- zdrowia, humoru, energii.. Taki był dawniej, do czasu styczniowego załamania zdrowia, po czym zaczął odzyskiwać formę po przeprowadzce do domu. Lato to było apogeum radości i zdrowia.
Twoje słowa, to wspomnienia radosne- przez łzy, ale z bardzo szczęśliwego czasu.
Dziękuję
****
Najgorsze jest to, że 2 tygodnie przed tym obecnym załamaniem był jeszcze u weta na kontroli, obcięciu pazurków i ogólnych oględzinach. Wszystko było dobrze.. Jak teraz zachorował, to co 2-3 dni jeździłam z nim do lekarza i nic nie wskazywało, że tak nagle się wszystko załamie.
Apetyt przychodził falami- nie chciał jeść nic, by po chwili pałaszować ze smakiem.. Zawsze tak było- cały dzień chrupki leżały w misce (suche), a pod wieczór Zak się za nie zabierał. Bardzo rzadko miał porządny apetyt, raczej dozował sobie jedzenie i często obrażał się na chrupki, woląc np moją kanapkę w serem czy jakiś owoc.
Był osłabiony- wiadomo, operacja, leki.. Ale było robione usg serduszka- jeszcze rozmawiałam z lekarzem, że z biegiem czasu będzie trzeba wprowadzać kolejne leki, bo serce z czasem będzie słabnąć.. Półtora tygodnia od tej rozmowy serduszko przestało dawać sobie radę.
Jeszcze w czwartek wieczorem z takim apetytem zjadł, taki był radosny. Gdy wróciłam z pracy, powitał mnie siedząc na baczność i zadziornie szczekając.. a tu nagle w piątek osłabienie, spadek temperatury i serduszko nie dające sobie rady z podawaną kroplówką..
Nie umiem sobie tego wytłumaczyć, w głowie poukładać- co się stało.. co mogłam zrobić lepiej..?! Dawałam leki wg zaleceń, nosiłam na rękach dla oszczędzania kręgosłupa, usilnie namawiałam do jedzenia. Przywoziłam zupę od Mamy, podawałam chrupki do pyszczka, kupiłam mokrą karmę żeby zachęcić do jedzenia, pilnowałam, żeby pił wodę..
Wszystko na nic- czuję się koszmarnie bezsilna i nie wiem, co zrobiłam źle, że psiny ze mną już nie ma
Trudno mi się z tym pogodzić..
Mąż chwilami wspomina, że z czasem powinien pojawić się piesek.. Dziś stwierdził, że po Świętach powinniśmy jechać do pobliskiej hodowli porozmawiać z właścicielką..
Stwierdził, że Zakuś był do mnie przywiązany i jeśli bym chciała też mieć takiego pieska "bardziej mojego" to pojedzie ze mną kiedyś po szczeniaczka, a to ja będę go wiozła na kolanach, żeby się ze mną oswoił najbardziej- tak, jak Zak, którego tuliłam całą drogę do domu, gdy Tata prowadził..
Na razie, jak pomyślę, że miałby się pojawić obcy piesek, nic nie umiejący, zagubiony.. a nasz Piękny Kawaler wszystko wiedział, był zgrany z rytmem domu- to mi się odechciewa.. już na samą myśl wkurza mnie ten ewentualny nowy psiak..
Z jednej strony fajnie byłoby sie przytulić do takiej psinki- a z drugiej ja chcę Zakusia, z którym się znałam, mogłam pogadać..
Mieliśmy już swoje hasła, na które Zakusiek reagował
"idziemy się kąpać"- biegł do łazienki i wyglądał zza drzwi, czy juz idę, bo on czeka..
"chcesz siusiu"- powiedziane pytającym tonem, a jeśli chciał, to zaczynał się kręcić dookoła własnej osi i było wiadomo..
Jak zbliżała sie pora spania, to siadał przy schodach i zniecierpliwiony zerkał to na nas, to na schody, jakby mówił " no ludzie, idziemy do sypialni, czas spać".
Gdy leżałam na kanapie a Zak chciał wskoczyć, to drapał mnie w nogę, żebym mu zrobiła miejsce.. gdy leżał a ja obok niego i nogą zagradzałam zejście- to drapał, żebym zabrała nogę bo chce zeskoczyć..
Z nowym gadać..- jak.. o czym..? Myślę chwilami, jakby to było fajnie, mieć psiaka, którym mogłabym się zająć.. po czym za moment aż mnie odpycha od tej myśli..
Nie mogę sama z sobą dojść do ładu pod tym względem..
Do hodowli pojechać ewentualnie mogę.. i tak szczeniaczka nie kupimy, nawet gdyby były jakieś- więc wycieczka bezpieczna..
W ramach odrywania się od smętnych myśli rozmawiam z Mamą nt świątecznego menu- jakby sie niby jakaś nowa potrawa miała pojawić
Mama chce obgadać swoje kulinarne plany, opowiada co już kupiła a co dopiero zamierza- a ja słucham.. Muszę się też wreszcie ruszyć w sprawie prezentów- drobiazgi jakieś będą, ale zawsze trochę radości z kupowania
Na razie mam tylko prezent dla Sąsiadki, ten który przygotowałam przed odejściem Zakusia.
..... siedzę od kilku minut i się zastanawiam, co by wesołego napisać.. i nic nie wymyśliłam..