Wakacje mają to do siebie, że szybko się kończą a po nich wracamy do domu. Cóż zastałam po powrocie? Jak już gdzieś pisałam, pół warzywnika zryte, rabaty pogrzebane przez drób sąsiedzki (zostawiły na dodatek ślady zbrodni w postaci dość dużej ilości guana, które przyczepiało się do butów
) Trochę poklęłam pod nosem, jeszcze więcej w duchu, zakasałam rękawy i jako tako naprawiłam szkody po czym opuściłąm swoje podwórko na okres niewiadomy. Dżdż szaleje od tygodnia, cebule czekają na posadzenie (w tym roku sadzę w koszyki - raz że gryzonie nie dobiorą się a dwa, że dwukrotnie ułatwię sobie życie najpierw przy sadzeniu a potem przy wykopywaniu), mieczyki czekają na wykopanie. Dalie leżą, pomidory zielenieją i za nic nie chcą nabierać innego koloru (chyba każę je zerwać i na parapet zesłać)... dynie rosną (były aż dwie! Marysiu Olibabko - jeśli to czytasz
bo to od Ciebie te dynie ) Nowe nasadzenia żyły (nie wiem jak teraz, bo przecież znów mnie nie ma), Marto Markito żurawki wyglądały jakby się przyjęły (mimo grzebania drobiowego). Pięknie kwitną cleome m.in od Wawika 2 filetowe i po jednej różowej i białej ( ach, muszę wreszcie te zdjęcia wstawić, bo mnie duma rozpiera, że takie ładne wyrosły choć wcale się nie zapowiadały). No takich to jeszcze nie miałam. Nasionkodawcy ogromnie dziękuję
Róża Monika szaleje, rośnie i kwitnie. Róża żółta miniaturka (nn rzecz jasna) również szaleje. Jak zaczęła kwitnąć bodajże w maju, czerwcu (sprawdzić muszę) tak kwitnie bez ustanku do dziś (tak sądzę).
Szałwie nie kwitną, przetacznik zaczynał (Martuś o tych od Ciebie piszę) A właśnie... byłabym zapomniała - marcinek okazał się być floksem
i mi się na Monikę rzuca
Co tam jeszcze się wydarzyło... koty mi się znów rozmnożyły ale to jeszcze przed wyjazdem wyszło na światło dzienne. Tym razem wszystkie żyją i mają się świetnie a mam ich w tej chwili 5 i chyba tylko jeden kot
Zdjęcia mam ale bardzo archiwalne, bo sprzed miesiąca. Może i coś się zaplącze.
W dniu wyjazdu (2h przed)sadziłam najnowsze nabytki otrzymane dosłownie w ostatniej chwili- jakaś hosta, irys syberyjski niebieski, miechunka, do której teraz muszę przywyknąć, bo ja nigdy za nią nie przepadałam ale okazało się, że P lubi
to niech ma. Może będzie chętniej kopał warzywnik... Trochę irysów zwykłych (jeszcze nie wiem o co chodzi z tymi bródkami i innymi znakami szczególnymi ale się zapoznam a póki co nazywam je zwykłymi w odróżnieniu od syberyjskich) i coś niezidentyfikowanego przeze mnie. Zdjęcia są, przyjdzie czas na identyfikację...
W ogóle nieszczęście się stało że aparat mi padł. Wszystkie fotki robiłam telefonem (nawet zachód słońca nad morzem
) Teraz mam problem, bo nie mam jak zrzucić tych zdjęć
Ale się wezmę i uprę i zrzucę, a wtedy pokażę Wam to i owo, co zresztą obiecuję już od jakiegoś czasu. Wybaczcie ten brak, będzie Wam wynagrodzone
Teraz siedzę bidulka w bloku, na pocieszenie kazałam sobie przywieźć swoje doniczkowe pelargonie, które nie zamierzają kwitnąć i mojego kochanego niecierpka, który był bardzo źle potraktowany podczas mojej nieobecności (na tyle źle, że wysechł prawie na wiór i chyba już nie wypuści kwiatów
) A takie miał śliczne, czerwoniutkie...
Dobra, dziś było maksimum słów... nie bijcie