Ewelinko, u mnie ów jegomość bywa częstym gościem. Najbardziej upodobał sobie starą jabłonkę
I jak go widzę, to wcale nie płaczę, wręcz przeciwnie - szeroko się uśmiecham
Marysiu, spróbuj przyciąć porządnie swoją szeflerę - z pewnością ładnie się zagęści
Jeśli chodzi o sowę, to co roku w okolicach października, listopada kilka lub kilkanaście sów siedzi na drzewach w moim przedogródku. Są wśród nich osobniki duże, średnie i małe - jakby całe rodziny
Wyglądają niesamowicie, a jak gapią się na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, czasami czuję się dosyć nieswojo...
Wiesiu, ja też bardzo się cieszę, że na swój dzienny wypoczynek wybierają właśnie mój ogród !
Iwonko, mam wrażenie, że na wybarwianie się jesienią listków wpływ ma pogoda. Jeśli jesień jest ciepła, długa i słoneczna wybarwienia są ładniejsze i intensywniejsze
Mój dzięciołek (to nie zdrobnienie - ptaszek na fotce to właśnie dzięciołek lub inaczej dzięcioł mały) jest zawsze taki zajęty stukaniem w drzewo i wyszukiwaniem swoich robaczków, że spokojnie mogę robić mu zdjęcia
Romuś, obserwowanie ptaszków zawsze jest pasjonujące , a we własnym ogrodzie ma jeszcze dodatkowy smaczek.
Ta sowa to sowa zwana uszatką - w moich okolicach jest ich sporo, chociaż w tym roku widziałam tylko jedną
Jeśli chodzi o sowy, to podzielę się z Wami moją sowią historią. Opisywałam to już kiedyś na innym forum, ale pewnie nie wszyscy czytali...
Otóż w 2005 roku, niedługo po zamieszkaniu w moim domku, w październiku, kiedy listki zaczęły się przebarwiać na złoty kolor, na mojej wielkiej brzozie w przedogródku wypatrzyłam kilka wspaniałych sów z uszami. Jednego dnia siedziały trzy, innego cztery, a maksymalnie
6(ta cyfra jest ważna). Zaczęłam wertować Internet i atlasy i już wiedziałam, że to uszatki. Ja i mój M. obserwowaliśmy je z zainteresowaniem, bo było to nasze pierwsze tak bliskie spotkanie z sowami, zresztą nie tylko my - przechodnie też zadzierali głowy do góry...W naszej świadomości było utrwalone przekonanie, że sowa to symbol mądrości, nauki, zdobywania wiedzy. Ale mój M. zajrzał tu i ówdzie i -ku naszemu wielkiemu zdziwieniu- okazało się, że w wielu mitologiach sowa jest symbolem ... śmierci
I w pierwszej chwili specjalnie się tym nie przejęłam, ale od tego pamiętnego października w ciągu kilu miesięcy byłam na
6 pogrzebach. Pochowałam kilka osób z rodziny i przyjaciela, który zginął w wypadku samochodowym. Nigdy przedtem, ani potem w ciągu kilku miesięcy nie musiałam uczestniczyć w tylu pogrzebach. Przypadek? Chcę wierzyć, że tak, bo sowy pojawiają się co roku i nigdy więcej nie miałam takich sytuacji, ale coś tam z tyłu głowy mi siedzi. Wiem, że to bez sensu, zasadniczo nie jestem przesądna, ale...
No, to taka listopadowa historyjka, nieco makabryczna, ale najprawdziwsza w świecie!
Tak wygląda w "sowim" czasie mój przedogórdek: