Może teraz kilka słów wyjaśnienia...
Jak pewnie niektórzy wiedzą, na nadchodzący weekend planowane jest coroczne wakacyjne spotkanie w gronie zaprzyjaźnionych ogrodników na Ziemi Lubelskiej...
Nieodłącznym elementem tego spotkania jest
szkółking... ale jego istotę może poznać tylko ten, kto choć raz wziął w nim udział...
Mi zdarzy się to po raz czwarty
a i tak obawiam się, czy wytrzymam to szaleńcze tempo (
Jolu... nie chodzi mi wcale o Ciebie
) i mnogość bodźców: wzrokowych i zapachowych...
Dlatego, aby nie być narażoną na szok, wyciągnęłam dziś M-a na rajd po szkółkach i ogrodach pokazowych Podbeskidzia (tak,
Martulu, wiem... nic tam nie ma ciekawego
)...
Pogoda wymarzona, ciepło, ale nie upalnie... na niebie lekkie obłoki... pora dość wczesna, więc niezbyt tłoczno...
Napasłam oczy... i dla równowagi odchudziłam konto
Ale zakupy uważam za udane i teraz wiem, że podołam temu, co czeka mnie za kilka dni
Co przywiozłam ze sobą? Cztery floksy (w tym dwie naprawdę spore kępy) na nową rabatkę w rogu ogrodu, sporą sadzonkę białej lawendy, hortensję 'Magical Moonlight', białego przetacznika 'First Lady'
, liliowca 'Royal Saracen', różę 'Stadt Rom' i białą oraz fioletową budleję - dla okolicznych motyli... a tak naprawdę... dla M-a... byleby na niej nie siadał, pomimo swojej piórkowej wagi
Bez obaw... jeszcze gdzieś upchnę lubelskie łupy!
Dziś sąsiedzi dostali tawułę (nie tę, której wykopanie postulowała Marta, ale taką samą - tylko większą objętościowo), jakby co, jeszcze czymś ich obdaruję
Zdjęć brak... niech Wam wystarczy
słitaśna selfie