Po krótkiej przerwie powracam do żywych, no, w każdym razie - wpółżywych
Z okiem trochę lepiej, przynajmniej mogę chwilę posiedzieć przy kompie nie zalewając się łzami, zawsze to jakaś poprawa
Agunia- proszę mi tak nie kadzić, bo gotowam pomyśleć, że to łzy szczęścia na mym obliczu
Aniu- Łatko, ten biały, co go sobie wstępnie a nawet przedwstępnie upatrzyłam, to raczej zwyklak jest, chociaż trzeba wziął pod uwagę moją totalną nieznajomość tematu rododendronowego. Cunningham's White. I przy okazji mam pytanie: czy białe kwiaty Rh są równie delikatne jak białe kwiaty róż? Czy po deszczu robią im się jakieś plamki, ciapki, szmacieją lub wręcz pleśnieją w pąkach, gdy aura jest niekorzystna? Współczuję gradówki serdecznie, obrzydliwe to dosyć jest
Nie wiem, jak z tym zarażaniem, bo ja mam całkiem niezły program antywirusowy- może on tylko wypuszcza a nie wpuszcza?
Szczeremu zięciowi wiele można wybaczyć
My właśnie jesteśmy z chłopem po maratonie filmów czeskich i oboje pomyśleliśmy w trakcie o tym samym, a mianowicie, że szkoda to wielka iż niedoszły zięć z Pragi poszedł w odstawkę, tyle nowego wniósł do naszego życia! Cóż, c`est la vie... (nowy kandydat to Francuz)
Aniu- Nowinko, cóż robić, czasem człowiek błyśnie intelektem tak, że sam siebie olśni
Ja miałam wielką bekę z kamionki na gnojówkę pokrzywową, zawsze na zimę odwracałam ją dnem, żeby mróz nie rozsadził
Którejś wiosny zauważyłam, że przetrwała z jakimiś śmieciami przyklejonymi w środku, a że była za głęboka, by je wyjąć, niewiele myśląc odwróciłam z powrotem i walnęłam w dno metalową łopatką... Co do różanecznika, ja się na razie tylko kręcę wokół tematu
Bardzo niezobowiązująco.
Wczoraj, tak jak planowałam, byłam w mieście i, ponieważ mąż miał dłuższe posiedzenie na poczekalni u lekarza, wybrałam się na poszukiwanie różaneczników, aby zweryfikować chciejstwo. Niestety, w miejscu, gdzie jak mi się zdawało, było kilka poniemieckich olbrzymów, znalazłam tylko wielką piaskownicę i unijny plac zabaw, które najwyraźniej są wystarczającą ozdobą parku
Wracając z biblioteki zmieniłam trasę na bardziej niespodziankową i trafiłam drugi raz w życiu na świetne miejsce, a mianowicie dawny ogród szkolny, który został założony jeszcze przed wojną przez miejscowego nauczyciela przyrody.
I pomyśleć, że moje czosnki niedźwiedzie jechały do mnie aż z Bretanii
Jest ich tam po prostu multum, można organizować turnusy inhalacyjne, gdy kwitną
Wyczaiłam też wielką kępę śniezycy wiosennej, niestety, musicie uwierzyć na słowo, że biała plama to ona
Ale najbardziej zafascynowała mnie ta roślina
Jakieś pomysły? Wygląda trochę obrazkowato...
Teren był ogrodzony i tak sobie szłam wzdłuż siatki po łące i robiłam zdjęcia, patrzę a tu dziura
W tym momencie zadzwonił telefon, to sąsiadka, która zabrała się z nami chciała zapytać, gdzie jestem i kiedy zamierzamy wracać. No to jej mówię, że właśnie będę przełazić przez dziurę w płocie, w końcu nikt nie będzie posądzał starszej pani o niecne uczynki...
I w tym momencie patrzę, patrzę i oczom nie wierzę: od strony łąki zasuwa borsuk. Wielki, wypasiony, miastowy borsuk z miną dresiarza, brakowało mu tylko słuchawek w uszach ale i tak świetnie łapał rytm. I idzie prosto na mnie. Złapałam za telefon, żeby zrobić mu zdjęcie ale z wrażenia pochrzaniły mi się klawisze. A potem przyszła mi do głowy straszna myśl, że zdrowe zwierzaki nie pchają się prosto na człowieka, nawet jeśli to typ animalny... Wtedy borsuk się ocknął, spojrzał na mnie międląc pod nosem przekleństwa, odbił w drugą stronę i zniknął mi z oczu. Stałam oszołomiona a tu na zakręcie pojawia się starsza pani w kapelutku, mija mnie i siup, przez dziurę do dawnego ogrodu!
Hej, czy to ja uważałam, że dam w tym wieku nie posądza się o niecne uczynki?! Co ona zamierza robić, skoro tak kluczy, oglądając się ukradkiem?
Wszystko wskazywało na to, że popełniłam pomyłkę w założeniu: to nie był dzień rododendronów tylko przygód
Rzuciłam się szczupakiem w dziurę za tajemniczą kobietą i voila! Mam ją, kuca za drzewem i kombinuje!
Rzuciłam grzecznie "Dzień dobry" i już miałam dodać dla hecy, że jestem z Ligi Ochrony Przyrody, gdy przeszło mi przez myśl, że mogę mieć przed sobą pierwszą spotkaną na żywca miejscową ogrodniczkę! Zobaczyłam przed oczami film, jak rozmawiamy, wymieniamy się roślinami i razem chodzimy szabrować zielsko spod poniemieckich ruin. Ech, sielanka
Ale pani przyszła sobie tylko uskubać trochę listków czosnkowych do twarogu, nie miała nawet działeczki, ba, nawet balkonu.
Dużo później, gdy już wyszłam w ludzkie okolice i emocje ze mnie opadły, pomyślałam, że mogłam polecieć za kimś, kto po prostu potrzebował czmychnąć za potrzebą...