Dobry wieczór - mimo, że upalny, ale mimo to wyczekiwany po męczącym dniu w pracy
Tradycyjnie bardzo dziękuję moim Wspaniałym Gościom za odwiedziny i pozostawienie tak sympatycznych śladów
Na wszystkie wpisy odpowiem jutro - też tradycyjnie - wieczorem, a tymczasem zapraszam w podróż do ogrodu ...
Adasiowy urlop, odsłona II
„Chodziły diabły przez pole, na przełąj,
Zwoływały się basem, dyszkantem,
Diabły leśne, roślinne, rozstajne, jeziorne,
Diabły chwastów, ozimin i spróchniałych badyli.
( … ) Zwoływały się diabły gradobiciem, pomorem
I dzwonkami konwalii, skrzypem, rutą i miętą”.
Jan Śpiewak
( źródło: Historie ziołowe, M.J. Kawałko )
Bohaterów tego wiersza, diabłami zwanymi, potraktowałabym jednak jako psikuśne skrzaty, niekoniecznie kojarzone ze złem czy grzechem; czasami psotne, czasami zabawne, niekiedy niosące pomoc, a od czasu do czasu dokuczliwe i niosące grozę... jednak czy możemy obawiać się kogoś, kto szanuje konwalie, skrzyp, miętę lub rutę
?
Rucie poświęcę osobny wpis, ponieważ na niego zasługuje - zioło, znane już w starożytności, zostało niesłusznie skazane na zapomnienie i mimo, że jej właściwości lecznicze i kulinarne są przez wielu uważane za dyskusyjne lub zmuszające do wytężonej uwagi i ostrożności, myślę, że warto wygospodarować dla rutki kawałeczek miejsca w ogrodach ... trzeba ocalić od zapomnienia ....
U mnie tymczasowo mieszka na parapecie obok pomidorków, a na grządki trafi w sobotę.
W pierwszej części „sprawozdania urlopowego” znalazły się wszystkie te romantyczne, błogie, sielskie i nastrojowe nuty, nierozerwalnie związane z atmosferą pełną relaksu, odprężenia i czarodziejskiego wpływu natury na ludzki umysł.
Zazwyczaj po porannej kawie i po obowiązkowym dyżurze w kąciku kuchennym ( przecież wszystkie czworonogi mają wilcze apetyty, zwłaszcza na świeżym powietrzu !), przystępowałam do rutynowych – mniej lub bardziej – czynności natury ogrodniczej. W pierwszej kolejności zapraszałam do tańca sporą konewkę ( 10 litrów ), która cierpliwie znosiła mieszanie wody z nawozami i kursowanie pomiędzy grządkami - „śniadanie” dla krzewów borówek i kamczatek, „ regeneracyjny posiłek” dla begonii, dalii, hortensji i mieszkańców rabatek kwiatowych, „ koktajl wzmacniający” dla żurawek i nektarynki …. Oj, nanosiła się biedaczka tych pyszności
… dzięki Bogu, jest plastikowa, a nie ocynkowana, więc i jej ciężar wraz z wsadem nie był dla mnie męczący. Koneweczki starego typu, te ocynkowane, pełnią u nas funkcję jedynie dekoracyjną, nawet nie ze względu na bolesne obijanie kostek podczas transportu na grządki, o ile na … pewne nieszczelności powłoki „cielesnej”i przeciekanie. Stoją więc dumnie wśród zadumanych bodziszków czy dziarskich łubinów.
Kiedy najbardziej wymagające roślinki zaspokoiły pragnienie, włączałam automatyczne podlewanie i ruszałam na spotkanie z Zadaniem Dnia
Jak już wcześniej wspomniałam, pogoda była wymarzona zarówno do lżejszych, jak i cięższych prac wykopaliskowych, więc i ja, uzbrojona w podręczny warsztat narzędziowy, postanowiłam założyć plantację truskawek
- nawet najdrobniejsza truskaweczka prosto z krzaczka, dojrzewająca w słońcu, smakuje wybornie i cudownie pachnie.
Miejsca w warzywniku już nie ma …, o poszerzeniu jakiejkolwiek rabaty mowy nie ma …., odrywanie murawy od podłoża nie wchodzi w rachubę..., a sadzonki czekają i mdleją z upału ….
Spokojnie, nie panikuj, to zaledwie 10 rozsad
Nie miałam dużego wyboru odmian, ponieważ zakupu dokonałam w drodze na ogród, na pobliskim ryneczku, ale …. nie o to przecież chodzi. Niczym osioł, któremu w żłoby dano, zapakowałam Sengę Senganę – niektóre z zawiązkami owoców.
Przygotowałam im przytulne mieszkanko, podlałam obficie i przez pierwsze dni trzymałam w półcieniu. Później poddałam truskawki dobroczynnym promieniom słońca i pod koniec urlopu z wielkim hukiem próbowaliśmy pierwszych, słodkich jak miód, własnych owoców
Podejrzewam, że dodałam zbyt dużo obornika do podłoża, ale … cóż, niech się najedzą
Kolejny dzień upłynął na iście tytanicznej pracy – Zadanie Dnia dotyczyło uporządkowania dość sporego terenu pod trzema rozłożystymi, 30-letnimi świerkami …. przez 7 lat użytkowania działki zgromadziliśmy tam całkiem pokaźną kolekcję gałęzi wszelakich, skoszonej trawy, pozostałości po doniczkowych roślinach, badylków, korzonków … a wszystko to przykryte malowniczą warstwą opadłych igieł. Całą operację w znacznym stopniu utrudniały nisko rosnące gałęzie owych świerków, w większości ogołocone i uschnięte, mające wybitnie złośliwą tendencję do bolesnego drapania w odsłonięte części ciała. Kiedy na klęczkach wymachiwałam nożycami prowadząc wycinkę „suchorośli”, w kolanach czułam miliony „czułych” ukłuć świerkowych igieł. No tak, tyluletnie zaniedbania musiały zemścić się okrutnie …
Kiedy teren został przygotowany do dalszego etapu prac, w ruch poszły grabie i łopaty. Pominę stosownym milczeniem grubość zalegającej warstwy w/w „śmieci” …. w każdym razie Zadanie Dnia zajęło mi środę i czwartek i gdyby nie pomoc Adama przy wywozie załadowanych worków i plątaniny gałęzi, szamotałabym się tam do dnia dzisiejszego. Reasumując : uzyskałam porządny kawałek cienistego, jałowego i piaszczystego gruntu
wraz z odkrytym przy okazji skromniutkim gniazdem dzikich pszczół – dla nich zostawiłam malutki pagórek ziemi.
Dzięki tej morderczej walce z materią nieożywioną mam przynajmniej o czym myśleć – tyyyle fajnego ugoru do zagospodarowania …. to prawie jak wygrana w totka
Wieczory na ogrodzie są jeszcze bardziej tajemnicze niż poranki … podejrzewam, że to kwestia gry światłem zmęczonego dnia, który zachodzącym słońcem żegna się ze mną, ale tylko na parę godzin …. wkrótce , o 4.30 ponownie obudzi mnie świt i śpiew pierwiosnka …. a tymczasem łagodne, złote światło otula brzozowy las, na kwiatach kręcą się ostatni maruderzy, ptaki – o dziwo – ciągle jeszcze ochoczo ćwiczą trele i arie, czasami przeraźliwie wrzaśnie sójka, a do altany dolatuje słodki zapach bzu. Punktualnie o 19.00, niczym na „dobranockę” psiska udają się na z góry upatrzone pozycje ( patrz: poduszki, kołdry, nieliczni moszczą się w legowiskach ), a ja włączam radio w poszukiwaniu wieczornych wiadomości, szykując w międzyczasie coś na kształt kolacji i układam w myślach plan działań na kolejny dzień. W wiklinowym fotelu pospiesznie pochłaniam jakieś ciacho i z poczuciem dobrze spędzonego czasu zagłębiam się w książkę; na letnie lektury wybieram zazwyczaj lekkie powieści, czasami podróżnicze Beaty Pawlikowskiej, czasami sensacyjne, a jeszcze kiedy indziej krwiste kryminały – po godz. 22 oczy zamykają się same, milkną wszelkie ptasie odgłosy, do domku niepostrzeżenie wkrada się chłód … jeszcze łyk ciepłej kawy i hyc! pod wygrzaną przez psie ciałko kołderkę
Ale wypas …..
Znowu się rozpisałam … coś mi się wydaje, że szykuje się III odsłona Adasiowego urlopu … postaram się obiecać, że będzie to ostatnia
, aczkolwiek bardzo istotna z punktu widzenia wod – kan
Jej Wysokość Sałata - zaiste, kruchutka, soczysta, bez śladu goryczki, wystarczy sos vinegret i pyszna kolacja gotowa
Nie mam co prawda marchewnika, ale czegoś takiego doczekałam się w dwóch egzemplarzach; wysokie toto wyrosło na 1,70 m ... i obecnie zaszczyciło mnie pięknymi baldachami i .... mszycami
Amsonia ? - rośnie w sąsiedztwie koronkowego "zielska"
Liliowce, jak to liliowce - jeden dzień pozwalają nacieszyć się wdziękiem swoich kwiatów ...
Rabatka bodziszkowa z śliwką węgierką ; tutaj zagościła także hortensja bukietowa uratowana od zagłady
Jeden z moich ulubieńców
Urosło się Pannie
Pierwsze "oko" goździka brodatego, których rozsadę wyprodukowałam własnoręcznie
; są też różowe i białe...
Świeżo "upieczona" rabatka kosówkowo-berberysowa
Łubin - przed laty wyhodowany z nasionka
, jak na "starca" trzyma się nadspodziewanie dobrze
Żółty chiastofil - dziwaczek ...
- nie mogłam się opanować ... póki co leję wodę do nieprzytomności ...
Proszę, wybaczcie tę rozwlekłość ... ale z drugiej strony mam nadzieję, że jako moi Zieloni Przyjaciele zrozumiecie
Pozdrawiam cieplutko i ... do zobaczenia niebawem