Haniu- u nas ani słońca ani ciepła nie było.. za to dopisał wiatr
Nosa za próg nie wystawiłam..
W kwestii cen gazu- już jesienią wspominałam do Pawła, że zima w tym roku odwołana,
bo na ogrzewaniu musimy zaoszczędzić.. No-prawie się udało
Super, że Kubuś odzyskuje formę- może troszkę Waszym kosztem
ale czego sie nie robi dla kochanego psiaka- nawet rajd z konewką cieszy, gdy psisko do zdrowia z tą konewką wraca
Krew zaczęłam oddawać tuż po studiach, ale miałam trochę przerwy- tzn kilka lat..
Ciągle byłam zabiegana, w czasie budowy każdy weekend na działce, albo z ekipami, albo sami coś robiliśmy w ramach wykończeniówki.. Po oddaniu krwi czuję się niby dobrze.. a po kilku godzinach robi mi się zimno i ścina mnie z nóg- śpiąca jestem okropnie.. Tak więc krew oddawać lubię- ale muszę zaplanować dobry dzień do tego.. taki, żebym mogła bezkarnie poleżakować.
Okazało się, że nieopodal nas raz w miesiącu jest akcja sobotnia- idealnie dla mnie- zamierzam więc wznowić oddawanie.
Michał- u mnie liście brzozowe okrywają jedynie to, na co spadną
czyli na razie swoje korzenie
Gosiu- pogodę miałyśmy dzis więc taką samą..
Po sobotnim słońcu, na niedzielę zaplanowałam spacer, porobienie drobnych porządków na rabatach- a niechętnie spod koca się wychylałam
Też kiedyś chciałam mieć goldena.. i dalmatyńczyka.. i spaniela..
Od zawsze w domu były kundelki- raz się jakiś przybłąkał, znajoma Babci dawała psiaki z przypadkowych ciąż swojej suczki-wędrowniczki.. Kiedyś sąsiedzi oddali nam swojego psiaka, który mieszkanie niszczył- u nas mieszkał na ogródku (tzn latem w budzie, zimą w garażu nocował)- hasał sobie do woli, gryzł gałęzie winogron, bo go wkurzały
generalnie był wulkanem energii i potrzebował terenu do wyżycia się.
W LO Rodzice mi kupili Shih-Tzu, z domowej hodowli, od koleżanki z sąsiedniej ławki w klasie. To był pierwszy psiak "mój"- moim obowiązkiem była nauka higieny, wizyty u weta, karmienie, pielęgnacja, wychowanie i nauka posłuszeństwa- taka była umowa z Rodzicami, że skoro chcę psa, to mam się nim zajmować.
Nie bardzo pamiętam jak go tego nauczyłam, ale jedzenie z pyszczka wypluwał na komendę. Mogłam przez okno zawołać do niego, gdy był na ogródku i znalazł jakąś kość rzuconą przez ptaki- padała komenda, pies wypluwał kośc i wracał do domu. Powinnam sobie przypomnieć, jak się wychowuje takiego młokosa
Z nim właśnie byłam na jedynej wystawie. Miał szanse na karierę medalową- był chyba jednym z pierwszych czarnych Shih-Tzu w Polsce..? Jego ojcem był jakiś znany i utytułowany w tamtym czasie reproduktor. Ja nie byłam bywalcem wystaw, ani też nie siedziałam w temacie.. Ojciec wabił się Nuriejew- sprowadzony z Rosji i osoby bywające na wystawach go znały.. Jak poszłam z moim pieskiem na wystawę, to podchodziło sporo osób, zachwycało się "ojej..jaki mały Nuriejew"
Zdobyliśmy złoty medal, ocene doskonałą- i to był koniec kariery. Więcej na wystawę nie poszłam. Żałowałam troszkę, bo mogłam żyć z psiego nierządu
-rok po wystawie zadzwoniła właścicielka suni z zapytaniem, czy mam już wyrobiony championat
Ja nie miałam do tego głowy- nauką się musiałam zająć, a nie czesaniem psiaka z sierścią do ziemi i jeżdzeniem po Polsce.
Obcięłam psiaka na szczeniaczka..czasem ciachałam "na sznaucerka" i po prostu miałam psiaka do kochania.
Jaki on był słodki- mała obrażalska mądrala! Czasem miał ochotę spać w łóżku- to spał na poduszce, a ja w jego nogach
Nie był jednak przylepką ani maskotką- raczej dumnym psiakiem o charakterze kota, chętnym do przytulania tylko czasem- i nie za długo.. Z wiekiem zrobił sie bardziej niezależny.. ale też oddaliliśmy się od siebie- Tata przeszedł na emeryturę i był z nim w domu, ja na studiach czasem miałam dni, gdy poza domem spędzałam 12 godzin.
Mimo wszystko myslę, że darzył mnie zaufaniem- jak go coś bolało, to zawsze do mnie przychodził, czasem budził mnie w nocy gdy np bolało ucho.. Wstawałam, podawałam leki i szliśmy spać spokojnie.
Niestety musieliśmy się pożegnać- dopadł go nowotwór bardzo agresywnie postępujący
Bardzo to przeżyłam i wyrzucałam sobie później, że nie poświęcałam mu więcej czasu.
Przez rok miałam żałobę- po czym zaczęłam poszukiwania jakiegoś pieska.. Padło na Cavaliery.. w hodowli szczeniaczków nie było.. za to była Łaciata Gapcia do przygarnięcia.. i tak pojawił się nieplanowany Zakusiek.
Jakoś mnie chyba ciągnie w stronę takich piesków jak
gremliny a Zakusiek tak zapadł w serce, że teraz tylko takiego psiaka umiałabym pokochać, taką przylepkę łagodną.. chociaż czasem się zastanawiam, czy w ogóle pieska chcę mieć.
Gdyby to zależało tylko ode mnie- mogłabym nie mieć na razie psiaka w ogóle.. jednak Mąż naciska, że "musi być pies". Nie wiem, co sie tak uparł.. dziękuję jedynie losowi, że już odechciało mu się owczarków niemieckich, bo chyba musiałabym się wyprowadzić
Nie chcę robić przykrości właścicielom ON.. ale ja się boję dużych psów..
Koniec przemyśleń, bo jak zwykle się rozgadałam
Udanego tygodnia życzę!