Temat mojego M. do trudna sprawa. Tak naprawdę to on zaczynał prace ogródkowe.
Ja nie miałam w ogóle chęci, bo zanim przeprowadziłam się do domku temat ogródka był raczej mi niemiły.
Moi rodzice mieli działki ROD i jako młodzież nie cierpiałam pracy na nich.
W dodatku przeprowadziliśmy się w momencie narodzin naszego syna, więc za dużo czasu nie miałam.
Dopiero po 2 latach mieszkania ogród zaczął mnie wciągać. Założenie mojego m. było takie, że robimy tylko tylną rabatę, a reszta to trawnik i żywopłot. I przyznaję, że wtedy osobiście wsadził wszystkie te drzewka i krzaczki. Tylko, że ja zaczęłam dostrzegać kwiaty, których on nie cierpi. I powoli rabaty zaczęły przypominać łąkę. Zaanektowałam rabaty, bo mam stresującą pracę i praca w ogrodzie mnie uspakaja. W dodatku M. ciągle wyjeżdża. To ja spędzam najwięcej czasu w ogrodzie. Jemu zostawiłam trawnik, którego tak broni.Chociaż powoli dojrzewam do tego, żeby część mojego ogrodu wyglądała tak jak on by chciał, ale to jeszcze potrwa.
Monia, to może faktycznie, żeby się nie kłócić przy sadzeniu, zanim go zawołasz dobrze przemyśl swoje nasadzenia. A może sama zacznij kopać. Ja robię wszystko sama. Chociaz nie powiem, wspólna praca w ogrodzie jest fajna.Roślinka to wilczomlecz mirtowaty
Iwonko, ja bym bardzo chciał takiego M. który nie marudzi, robi co trzeba i nie wtrąca się w to co robię. A może nie to, że nie wtrąca sie, ale powie co mu sie nie podoba i mimo wszystko pozwoli zrobić co uważasz za stosowne. I nie bedzie wytykał kiedy okaże się, że miał rację. Chociaż jeśli chodzi o robienie murków, schodków, ogniska też był przeciwny, a potem jak już to zrobiłam to stwierdził, że ja miałam rację. Teraz nie chce ścieżki do schodków, a ja i tak ją zrobię, bo wiem, że akurat to jest potrzebne.Wychodzi na to, że M. nie lubi jakichkolwiek zmian. Może dlatego nadal jest ze mną
Z tego co wiem, to jesienne żółknięcie igieł jest normalne. Może wynika to z suszy. Może sąsiad bardziej podlewał? Moje żółkną co roku. Gdyby były chore żółkłyby od czubka gałązki, ale nie od środka
Aguś, na tyle na ile już zdążyłam się zorientować, to bardzo jesteście sobie bliscy, szanujecie się nawzajem, więc wcale nie dziwi, to, że potraficie ze sobą rozmawiać, ustalać wspólnie różne rzeczy. Mój M. jest przyzwyczajony do rządzenia.Tak go przyzwyczaiłam. To on zawsze wszystko organizował, ja tylko uczestniczyłam w tym co zaplanował. Dopóki nie pojawił się ogród bardzo mi to odpowiadało. Dopiero urządzanie go doprowadziło do konfliktów. Wydaje mi się, że był zdziwiony, że chcę mieć swoje zdanie i że go nie słucham. To bardzo skomplikowana sytuacja. Jesteśmy także bardzo związani ze sobą, razem od mojego piętnastego roku życia. I jak pisałam zazwyczaj nie ma konfliktów, szczególnie, że ja jestem bardzo, ale to bardzo ugodową osobą. Ale nie w ogrodzie
Jest to dla mnie najważniejsze miejsce, ważniejsze niż dom. Tutaj odpoczywam, a naprawdę mam po czym.
Ostatnio w pracy dzieje się coraz gorzej, ludzie są zwalniani, zmniejszane są im etaty, mnie też te wszystkie zmiany dotknęły. Może w najmniejszym stopniu, ale jednak. W dodatku przezywam wszystko co się dzieje z ludźmi.Wiem, że w czwartek piątek kolejne osoby dostaną wypowiedzenia. Boli mnie, że tak dobrze prosperującą firmę rozwalają ludzie, którzy wcale się nie znają i mają za cel otrzymanie premii nieważne, czy robią słusznie, czy nie.
Ale się rozpisałam na temat M. Pewnie można odnieść wrażenie, że on jest do niczego, ale tak nie jest. Po prostu mamy zbyt różne zdanie na temat ogrodu.