Dobry wieczór,
Uff, dzień był dziś pełen wrażeń - bardzo mieszanych, muszę dodać.
Z samego rana pojechaliśmy do arboretum w Rogowie... pogoda nie była sprzyjająca, ale udało się pospacerować wśród fantastycznej, niezwykle bujnej roślinności. Arboretum słynie z unikalnej kolekcji klonów, w tym klonów palmowych o rozmiarach jak ze starego ogrodu japońskiego... cudowne już teraz listeczki pokrywające ogromne korony, robiły piękne wrażenie.
Także kolekcja różaneczników, pierisów i azalii...
Magnolie - aż trudno uwierzyć, że te oklejone kwiatami drzewa, mogą osiągać takie rozmiary.
Sam kiermasz roślin okazał się nieporozumieniem... sam wybór taki sobie, ceny owszem, w miarę atrakcyjne, ale przeważnie za dwa patyki bardzo niepozornej wysokości. Z pokaźnej listy, którą sobie przygotowałam przed wyjazdem, kupiłam jedynie kilka roślin jednorocznych. Zawód...
Zjedliśmy po pysznym serniku z koła gospodyń wiejskich i pojechaliśmy do domu... bo, no właśnie, cały nasz krótki pobyt w arboretum, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Sara dziś rano była bardzo osowiała, ale jest też typowym barometrem - jest pochmurno, albo pada, Sara jest nieprzytomna - taka pogodowa chandra, jak u człowieka... teoretycznie jednak jej stan nie wskazywał na nic bardzo niepokojącego, gdyby nie fakt, że wczoraj i przed kilkoma dniami, wyjęliśmy jej dwa kleszcze. Oczywiście, mimo stosowanej regularnie ochrony. Ten wczorajszy, znaleziony w okolicy jej uszka, był mocno opity. Stąd nasza wzmożona czujność.
Po powrocie do domu, Sara była nadal nieswoja - wykonaliśmy testowo kilka czynności, na które psina zwykle reaguje bardzo żywiołowo i... niewiele się wydarzyło. Nie interesowała się jedzeniem, przysmakami, kotami, nawet spacerem... Zapakowaliśmy psinę natychmiast w auto i pojechaliśmy do kliniki. Tam okazało się, że Sara ma gorączkę, a z badania krwi wyniknęło, że jest babeszjoza. Prawie cztery godziny spędziliśmy w klinice... biedna sunia przeżyła cztery zastrzyki, w tym jeden bardzo szczypiący, po którym płakała, a potem 3h przy kroplówce... po niej temperatura wyraźnie się obniżyła i wróciliśmy do domu. Z wyników biochemii będziemy wiedzieć, co dalej, ale póki co, jeszcze przez trzy dni będą antybiotyki i kroplówki. Psina ma bardzo duże szanse na wyleczenie, bo zareagowaliśmy natychmiastowo. Bynajmniej, nie wynoszę nas na piedestał, tylko tym wpisem, chciałabym wszystkich właścicieli czworonogów uczulić na baczne obserwowanie pupilków - codzienne sprawdzanie skóry, sierści, zwłaszcza w zagłębieniach, a przede wszystkim, wzmożoną czujność na nietypowe dla zwierzęcia zachowania, które mogą świadczyć o chorobie... lekarz zwykle badanie laboratoryjne wykonuje sam i po 5min wiemy, czy mamy tę nieszczęsną odkleszczową chorobę...
Sarcia właśnie okazuje troszkę apetytu, zjada kurczaczka rozrobnionego w sosie...
Mamy ogromną nadzieję, że nasza ukochana psina wywinie się temu paskudztwu, tak gwałtwonie atakującemu organizm i jego organy (przede wszystkim nerki i wątrobę).
Kochani, sprawdzajcie Wasze psy koniecznie... mamy plagę kleszczy wszędzie - w naszych własnych ogrodach, na trawniku pod blokiem, w parku, w lesie...
Uff, jestem wykończona psychicznie. Ogromnie mi ciężko, gdy cierpią zwierzęta... są takie bezradne, zdane w całości na człowieka... staramy się naszym podopiecznym dać wszystko, albo i jeszcze więcej... oby wszystko było dobrze.
Bogna, chcialibyśmy Ci bardzo podziekować za przemiłe towarzystwo podczas naszej wyprawy i przeprosić, wiesz za co.
Krzysiu, trochę mi teraz opadły skrzydla, bo i pies chory i pogoda się zepsuła... mam nadzieję, że wszyscy wkrotce wrócimy do pracy w ogrodzie...
Muszę zobaczyć, co tam u siebie zdziałałaś...
...i zostawiam kilka zdjęć z arboretum... przepraszam, że nie opisuję, ale nie mam zupełnie do tego głowy - chyba wszystko będzie w miarę jasne.
Udanego wieczoru wszystkim!