Moniko, wyjazd w tamte strony był ze wszech miar udany - doznania na równi z szaleństwem decyzji w dwa dni podjętej
Dzisiejszy dzień był chyba dla mnie przełomowy i mam nadzieję, udało się pokonać ogrodowy marazm.
Oby to się utrzymało!
Miłego weekendu również
Haneczko, dużo dziś zrobiłam i jestem bardzo zadowolona... rano będę sadzić kwiaty, bo po koszeniu trawnika nie miałam już sił na prace estetyczne...
Mam już jednak zakupione kwiecie, które czeka na moją jutrzejszą pobudkę
Haniu, ja już chyba wiem, co daje doping w tym czasie oddechu po trudnym lecie... dostrzeżenie w zwiędniętym liściu czy zaschniętej gałązce nowego życia, życia które wiosną znowu wybuchnie, łapczywie łapiąc pierwsze ciepło z budzącej się przyrody. Ja chyba odpuściłam. Przede wszystkim dałam na luz z poczuciem niewypełnionych wobec ogrodu obowiązków. Prawda jest taka bowiem, że poza podlewaniem donicowych (ogród podlewał się sam w nocy) i rzadkim koszeniem trawnika, nie robiłam praktycznie nic. Nie dało się, wiesz o tym doskonale. A ja motałam się wyrzutami sumienia...
Teraz po złapaniu dystansu, zaczynam czuć, że za chwilę, gdy liście drzew bardziej się zaczerwienią, a wiechy traw będą z daleka widoczne, z powrotem pokocham swoje otoczenie... Nie wiem, czy wiesz o co mi chodzi. Czekam na stan spokoju i harmonii, która po ostatniej fali upałów musi przyjść...
Tego życzę Tobie, bo wiem, jak dużo frustracji budzi stan za oknem i samopoczucie w tropikach nieznośnych...
Ściskam serdecznie!
PS. Sara musi na razie poczekać... zdrowie domowników na pierwszym miejscu...
Paweł, jakby Ci tu powiedzieć... po wywiezieniu kolejnej taczki ziemi z kopców, mogę tylko w 100% przyznać Ci rację...
Nasza Sara niemal nie wychodzi z ogrodu, a krety sobie...
Gosiu, niestety, tego deszczu za mało było, ale dobra każda kropla!
A w ogóle, to dobry wieczór w ostatnią sobotę sierpnia!